reżyseria - Ernest Dickerson
scenariusz - Adam Simon, Tim Metcalfe
obsada - Snoop Dogg, Pam Grier, Michael T. Weiss, Clifton Powell, Ricky Harris, Bianca Lawson, Khalil Kain, Merwin Mondesir, Sean Amsing, Katharine Isabelle, Ron Selmour, Deezer D, Garikayi Mutambirwa, Erin Wright, Josh Byer, Kirby Morrow, Lynda Boyd
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 24 października 2001
polska premiera - 10 kwietnia 2003 (dvd)
źródło - dvd (Warner Bros PL)
Patrick kupuje zrujnowaną posiadłość, w której zamierza urządzić klub nocny. W przygotowaniach mają mu pomóc przyjaciele. Tia zwiedzając zapuszczony budynek natyka się na czarnego psa, którego karmi kanapką. Okazuje się, że spożycie jej przez czworonoga budzi ducha Bonesa, który dwadzieścia kilka lat temu rządził dzielnicą i został zabity w trakcie negocjacji z potencjalnymi wspólnikami. Z każdym kolejnym posiłkiem duch zamordowanego gangstera odzyskuje siły, by w końcu ruszyć w miasto i zemścić się na swych oprawcach.
A czekać na to musimy bardzo długo. Zanim Bones wstanie z grobu mija blisko godzina projekcji, ale gdy już to następuje żałujemy, że w ogóle to się stało. Wszystko przez jakiś czarny i psujący cały klimat filmu humor, który do mnie zupełnie nie przemówił. Wystarczy wspomnieć, że poprzedzająca zmartwychwstanie Bonesa scena z zagryzanym przez psa nieszczęśnikiem, kończy się wtargnięciem do pomieszczenia Patricka. Przyłapanemu przez niego na gorącym uczynku psu pysk zmienia się w coś przypominającego ludzką twarz i ten przemawia do intruza ludzkim głosem (!): "Gangster miłości nie je pieczonych kurczaków!" To był pierwszy z momentów typu WTF! i nie ostatni (np. chluśnięta na ścianę krew układa się w kontury dwóch ofiar). Może uszłoby to w filmie, który od początku proponuje nam takie zabawne podejście do tematu, ale nie w tym przypadku, gdy bardzo długie wprowadzenie jest praktycznie pozbawione humoru (nie licząc skrzących się dowcipem dialogów), a momentami jest bardzo mroczne. Wygląda to jakby dwie części filmu były napisane oddzielnie przez dwójkę scenarzystów.
BONES jest jednym z tym obrazów, w których bardzo przykładnie przyłożono się do ich strony wizualnej. Zdjęcia zrobione są w zimnych tonacjach i sprawiają bardzo dobre wrażenie. Czy to plener, czy wnętrza zakupionej pod klub nocny rezydencji - oprawa plastyczna filmu stoi na bardzo dobrym poziomie. Zasługa to też dobrze przygotowanej scenografii i wyboru odpowiedniego budynku, w którym rozgrywa się większa część fabuły. Mamy tu też retrospekcje obrazujące to, jakim szacunkiem cieszył się Bones w dzielnicy, która za jego czasów wydawała się rajem na ziemi. By to podkreślić operator zdecydował się na ciepłe filtry, przez co sceny z życia gangstera bardzo przypominają filmy z tamtego okresu, a zwłaszcza te z nurtu blacksploitation. Nurt ten zakończył swój żywot wraz z końcem lat 70-tych (zupełnie jak Bones), a oczywistym nawiązaniem do tamtej epoki jest występ w filmie Pam Grier, aktorki która święciła wtedy triumfy popularności dzięki występom w takich kultowych produkcjach jak Foxy Brown.
Godzinne wprowadzenie to dość niefortunna wpadka scenarzystów, ale to tam można znaleźć parę klimatycznych scen i elementy jako takiej grozy. Efekt rujnuje wspomniana trzecia część filmu, w której akcja poprowadzona jest bardzo pośpiesznie, aż do idiotycznego finału, w którym możemy podziwiać jak jedna z postaci zupełnie niepotrzebnie poświęca swe życie, by powstrzymać działania Bonesa(a wystarczyło zdjąć sukienkę...). I do tego zdecydowano się na końcowy twist, który został dołożony do filmu jakby na siłę, by ten nie skończył się happy endem. Problemem są też nijacy bohaterowie, którzy zupełnie pozbawieni są cech, które pozwoliłyby nam się z nimi utożsamić. Może zabrakło na to czasu, bo w końcu mamy tu i horror (czasy współczesne) i film gangsterski (retrospekcje) w jednym. Film trwa tylko zwyczajowe półtorej godziny i nie sposób było chyba bardziej nakreślić sylwetek bohaterów, a zwłaszcza postaci gangsterów, z których jeden to prawie nierozpoznawalny pod charakteryzacją Michael T. Weiss.
BONES jest horrorem, który z jednej strony cieszy oko swą stroną wizualną i początkowo ciekawie skonstruowanym klimatem, a z drugiej wkurza z powodu zmarnowanego potencjału. Dziwaczny humor podczas ostatnich 30 minut filmu zupełnie przekreślił szansę na powiew jakiejkolwiek grozy, o czym możecie się sami przekonać sięgając po tę produkcję. Jest w niej sporo fajnych elementów, ale i takich które niemiłosiernie irytują zabijając horror na rzecz głupawej komedii, na co twórcy filmu nie potrafili na odpowiednio przygotować.
5/10
BONES jest jednym z tym obrazów, w których bardzo przykładnie przyłożono się do ich strony wizualnej. Zdjęcia zrobione są w zimnych tonacjach i sprawiają bardzo dobre wrażenie. Czy to plener, czy wnętrza zakupionej pod klub nocny rezydencji - oprawa plastyczna filmu stoi na bardzo dobrym poziomie. Zasługa to też dobrze przygotowanej scenografii i wyboru odpowiedniego budynku, w którym rozgrywa się większa część fabuły. Mamy tu też retrospekcje obrazujące to, jakim szacunkiem cieszył się Bones w dzielnicy, która za jego czasów wydawała się rajem na ziemi. By to podkreślić operator zdecydował się na ciepłe filtry, przez co sceny z życia gangstera bardzo przypominają filmy z tamtego okresu, a zwłaszcza te z nurtu blacksploitation. Nurt ten zakończył swój żywot wraz z końcem lat 70-tych (zupełnie jak Bones), a oczywistym nawiązaniem do tamtej epoki jest występ w filmie Pam Grier, aktorki która święciła wtedy triumfy popularności dzięki występom w takich kultowych produkcjach jak Foxy Brown.
Godzinne wprowadzenie to dość niefortunna wpadka scenarzystów, ale to tam można znaleźć parę klimatycznych scen i elementy jako takiej grozy. Efekt rujnuje wspomniana trzecia część filmu, w której akcja poprowadzona jest bardzo pośpiesznie, aż do idiotycznego finału, w którym możemy podziwiać jak jedna z postaci zupełnie niepotrzebnie poświęca swe życie, by powstrzymać działania Bonesa(a wystarczyło zdjąć sukienkę...). I do tego zdecydowano się na końcowy twist, który został dołożony do filmu jakby na siłę, by ten nie skończył się happy endem. Problemem są też nijacy bohaterowie, którzy zupełnie pozbawieni są cech, które pozwoliłyby nam się z nimi utożsamić. Może zabrakło na to czasu, bo w końcu mamy tu i horror (czasy współczesne) i film gangsterski (retrospekcje) w jednym. Film trwa tylko zwyczajowe półtorej godziny i nie sposób było chyba bardziej nakreślić sylwetek bohaterów, a zwłaszcza postaci gangsterów, z których jeden to prawie nierozpoznawalny pod charakteryzacją Michael T. Weiss.
BONES jest horrorem, który z jednej strony cieszy oko swą stroną wizualną i początkowo ciekawie skonstruowanym klimatem, a z drugiej wkurza z powodu zmarnowanego potencjału. Dziwaczny humor podczas ostatnich 30 minut filmu zupełnie przekreślił szansę na powiew jakiejkolwiek grozy, o czym możecie się sami przekonać sięgając po tę produkcję. Jest w niej sporo fajnych elementów, ale i takich które niemiłosiernie irytują zabijając horror na rzecz głupawej komedii, na co twórcy filmu nie potrafili na odpowiednio przygotować.
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz