inny tytuł - Creepy Crawlers
reżyseria - Ellory Elkayem
scenariusz - John Claflin, Daniel Zelman
obsada - Thomas Calabro, Dean Stockwell, John Savage, Kristen Dalton, Tom McBeath, Mark Schooley, Travis MacDonald, Dean Wray, Lee Jay Bamberry, Shaina Tianne Unger
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 25 lipca 2000
źródło - tv (Tele 5)
Kolejny animal attack, który podąża utartymi schematami, ale przynajmniej jest przyzwoicie zrealizowany. Przede wszystkim spodobało mi się tło obyczajowe. Gdy Ben przybywa na wyspę spotyka samych wrogo nastawionych sobie ludzi, którzy trzymają oczywiście stronę Jacka, mimo że od strony prawnej dom należy się temu pierwszemu. Mieszkańcy wyspy to typowi wieśniacy zasiedlający bezdroża, na które trafia plus minus połowa turystów będących bohaterami horrorów. Konflikt: nowo przybyły kontra osiedleńcy został tu rozegrany całkiem ciekawie. No i prowodyra gra tu John Savage, który ze względu na swą fizyczność zawsze dobrze się sprawdzał w rolach odszczepieńców i psychopatów. Niestety twórcy filmu nie poszli tropem innych podobnych produkcji i postanowili uśmiercić Jacka Walda gdzieś w połowie seansu zamiast zatrzymać go jako finalną ofiarę karaluchów ginącą w najbardziej spektakularny sposób. Dziwi ten wybór, bo Jack to najbardziej barwna postać w filmie, ale może zdecydowano się skupić bardziej uwagę widzów na śmiertelnym zagrożeniu jakie niosą ze sobą licznie atakujące karaluchy.
Te pojawiają się nagle i bardzo szybko pokrywają całą ofiarę. Pojawia się też jakaś larwa, która wchodzi przez usta do ciała nieszczęśnika i składa w nim jaja. Koniec końców karaluchy przechodzą na kolejny stopień ewolucji i zaczynają... latać! Tak więc nie ma na co narzekać jeśli chodzi o "zwierzęce" akcje w filmie. Tym bardziej, że karaluchy jak na tego typu i już dosyć leciwą produkcję wykonane są bardzo dobrze. Tak jak i sceny z sekcją zwłok, które są dość obrzydliwe. Warto też pochwalić za kilka chwil napięcia i zaskakującą decyzję dotyczącą wyboru bohatera, który ma przeżyć do napisów końcowych kosztem innego, który wydawał się być nietykalny, a zginął kwadrans przed końcem filmu.
GNIAZDO może nie należy do obowiązkowego kanonu produkcji telewizyjnych, które każdy miłośnik animal attack powinien znać, ale jego porządna realizacja i ciekawe postaci czynią z filmu Ellory Elkayema dziełko, któremu warto poświęcić trochę więcej uwagi. Tym bardziej, że pan ten kilka lat później awansował na reżysera kinowego ATAKU PAJĄKÓW i kto wie, czy nie dzięki dobrej robocie jaką wykonał pracując przy THEY NEST.
5/10
Te pojawiają się nagle i bardzo szybko pokrywają całą ofiarę. Pojawia się też jakaś larwa, która wchodzi przez usta do ciała nieszczęśnika i składa w nim jaja. Koniec końców karaluchy przechodzą na kolejny stopień ewolucji i zaczynają... latać! Tak więc nie ma na co narzekać jeśli chodzi o "zwierzęce" akcje w filmie. Tym bardziej, że karaluchy jak na tego typu i już dosyć leciwą produkcję wykonane są bardzo dobrze. Tak jak i sceny z sekcją zwłok, które są dość obrzydliwe. Warto też pochwalić za kilka chwil napięcia i zaskakującą decyzję dotyczącą wyboru bohatera, który ma przeżyć do napisów końcowych kosztem innego, który wydawał się być nietykalny, a zginął kwadrans przed końcem filmu.
GNIAZDO może nie należy do obowiązkowego kanonu produkcji telewizyjnych, które każdy miłośnik animal attack powinien znać, ale jego porządna realizacja i ciekawe postaci czynią z filmu Ellory Elkayema dziełko, któremu warto poświęcić trochę więcej uwagi. Tym bardziej, że pan ten kilka lat później awansował na reżysera kinowego ATAKU PAJĄKÓW i kto wie, czy nie dzięki dobrej robocie jaką wykonał pracując przy THEY NEST.
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz