reżyseria - Nicholas Mastandrea
scenariusz - Robert Conte, Peter Wortmann
obsada - Michelle Rodriguez, Oliver Hudson, Taryn Manning, Eric Lively, Hill Harper, Nick Boraine, Lisa-Marie Schneider
kraj produkcji - Niemcy / RPA / USA
światowa premiera - 18 maja 2006
polska premiera - 15 stycznia 2007 (dvd)
źródło - dvd (Vision, PL)
Piątka przyjaciół spędza wakacje w chatce na małej opuszczonej wyspie. Wkrótce odkrywają, że nie są na niej sami i stają się celem ataku zmutowanych genetycznie psów.
Jak ważny jest naturalizm w nurcie animal attack przekonał się pewnie już niejeden fan takiego typu kina. Stworzone w CGI mordercze zwierzaki potrafią zepsuć dobry pomysł, bo jak bać się czegoś, czego fizycznie nie było na planie zdjęciowym? Owszem, zdarzają się przypadki w których komputerowo wygenerowana fauna jest zrobiona niemal perfekcyjnie (ZABÓJCA) lub zbytnio nie przeszkadza w budowaniu pełnej napięcia akcji (PIEKIELNA GŁĘBIA, ANAKONDA), ale zazwyczaj wiąże się to też ze sporo większym budżetem lub po prostu z posiadaniem solidnego warsztatu. Debiutujący w fabule (RASA to jego jedyny jak dotąd film) Nicholas Mastandrea uczył się od najlepszych, gdyż wiele zawodowego czasu spędził u boku samego Wesa Cravena będąc jego asystentem. Nauka nie poszła w las i RASĘ można śmiało uznać za jeden z lepszych filmów nurtu animal attack, który teraz praktycznie zadomowił się w amerykańskiej telewizji epatując tanim CGI lub wmontowanymi zdjęciami z filmów przyrodniczych (DZIKA PLANETA). Mastandrea przy pomocy Wesa Cravena, który został producentem wykonawczym obrazu, stworzył dzieło które może nie chwyta za gardło, ani też nie epatuje nieustannym poczuciem grozy, ale dostarcza sporej dawki napięcia, które nie opuszcza widza do samych napisów końcowych.
Na plan RASY stawiło się aż 29 psów, które przez dwa miesiące były przygotowywane do produkcji przez dziesięciu trenerów. Efekt jest znakomity. Dzięki dodatkowej charakteryzacji psy wyglądają złowrogo i nie chciałbym spotkać żadnego z nich na pustej drodze wracając późnym wieczorem z pracy. Tymczasem bohaterowie filmu nie mając wyjścia muszą zmierzyć się z czworogami próbując opuścić wyspę. I wcale nie jest najlepszym sposobem zamknięcie się w domu, bo rozwścieczone, ale inteligentne bestie zrobią wszystko by się do naszych protagonistów dobrać. Pierwszą ofiarą sfory psów staje się blondwłosa Sara. Co prawda kończy się tylko na ugryzieniu w nogę, ale w zachowaniu dziewczyny zachodzą niepokojące zmiany. Muszę przyznać, że jest to jeden z najciekawszych aspektów obrazu. Czy dziwne zachowanie ofiary spowodowane jest strachem przed wścieklizną (co wyklucza jeden z bohaterów), czy też psy przez swą ślinę przenoszą jakiś pierwiastek "dzikości"? Na te pytanie nie dostajemy jednoznacznej odpowiedzi, bo też pogryziona dziewczyna ginie zanim choroba osiągnie bardziej rozwinięte stadium.
Akcja filmu przebiega mimo wszystko według utartych schematów tego typu kina. Nie jest to wcale wadą obrazu, bo i tak ciekawa lokacja wyspy plus motywy wspinaczkowe wnoszą do gatunku trochę świeżości. Scen z napięciem tu nie brakuje, a mimo że akcja rozgrywa się głównie w ciągu dnia nie niszczy to klimatu osaczenia. Twórcy zaprezentowali nam tu nawet sceny rodem z NOCY ŻYWYCH TRUPÓW, gdy bohaterowie robią co w ich mocy, by rozwścieczone czworonogi nie przedostały się do środka chatki. Mogą się trochę rozczarować widzowie łaknący widoku krwi, bo tej jest tu niewiele i nie uświadczymy tu zbliżeń na rozszarpywane członki ofiar. Tych zresztą jest jak na lekarstwo, bo też obsadę filmu zasila zaledwie siedem nazwisk.
Aktorsko film stoi na dość wysokim poziomie. Oczywiście nazwiskiem najbardziej przyciągającym uwagę jest tu Michelle Rodriguez, która gra znowu twardą postać, ale przy okazji emanuje kobiecością bardziej niż to ma w swoim zwyczaju. Mnie osobiście spodobała się grająca Sarę Taryn Manning, bardzo interesująca aktorka z ciekawą barwą głosu, która siłą rzeczy miała tu najciekawszą, dość dwuznaczną rolę. Panowie też spisali się niezgorzej. Oliver Hudson i Eric Lively mieli tu za zadanie pokazać braterski konflikt polegający na różnicy charakterów i obranych dróg życiowych i udało im się to bardzo przyzwoicie. Do tej czwórki dorzucono nam Hilla Harpera, który o dziwo w momencie kręcenia filmu miał cztery dychy na karku, choć fizycznie wygląda na rówieśnika swych kolegów z planu. To się nazywa magia Hollywood (albo dobre geny)!
Nie pozostaje mi nic innego jak tylko polecić RASĘ wszystkim miłośnikom animal attack jak i dobrze trzymającego w napięciu kina z dreszczykiem. Myślę, że to idealna propozycja dla tych, którym podobał się CUJO i MORDERCZY PRZYJACIEL, bo też filmów z psami jako antagonistami dużo nie powstaje i jest to miła odskocznia od przerośniętych węży, krwiożerczych krokodyli i innych rekinów cycojadów.
7/10
Akcja filmu przebiega mimo wszystko według utartych schematów tego typu kina. Nie jest to wcale wadą obrazu, bo i tak ciekawa lokacja wyspy plus motywy wspinaczkowe wnoszą do gatunku trochę świeżości. Scen z napięciem tu nie brakuje, a mimo że akcja rozgrywa się głównie w ciągu dnia nie niszczy to klimatu osaczenia. Twórcy zaprezentowali nam tu nawet sceny rodem z NOCY ŻYWYCH TRUPÓW, gdy bohaterowie robią co w ich mocy, by rozwścieczone czworonogi nie przedostały się do środka chatki. Mogą się trochę rozczarować widzowie łaknący widoku krwi, bo tej jest tu niewiele i nie uświadczymy tu zbliżeń na rozszarpywane członki ofiar. Tych zresztą jest jak na lekarstwo, bo też obsadę filmu zasila zaledwie siedem nazwisk.
Aktorsko film stoi na dość wysokim poziomie. Oczywiście nazwiskiem najbardziej przyciągającym uwagę jest tu Michelle Rodriguez, która gra znowu twardą postać, ale przy okazji emanuje kobiecością bardziej niż to ma w swoim zwyczaju. Mnie osobiście spodobała się grająca Sarę Taryn Manning, bardzo interesująca aktorka z ciekawą barwą głosu, która siłą rzeczy miała tu najciekawszą, dość dwuznaczną rolę. Panowie też spisali się niezgorzej. Oliver Hudson i Eric Lively mieli tu za zadanie pokazać braterski konflikt polegający na różnicy charakterów i obranych dróg życiowych i udało im się to bardzo przyzwoicie. Do tej czwórki dorzucono nam Hilla Harpera, który o dziwo w momencie kręcenia filmu miał cztery dychy na karku, choć fizycznie wygląda na rówieśnika swych kolegów z planu. To się nazywa magia Hollywood (albo dobre geny)!
Nie pozostaje mi nic innego jak tylko polecić RASĘ wszystkim miłośnikom animal attack jak i dobrze trzymającego w napięciu kina z dreszczykiem. Myślę, że to idealna propozycja dla tych, którym podobał się CUJO i MORDERCZY PRZYJACIEL, bo też filmów z psami jako antagonistami dużo nie powstaje i jest to miła odskocznia od przerośniętych węży, krwiożerczych krokodyli i innych rekinów cycojadów.
7/10
super
OdpowiedzUsuń