reżyseria - Katt Shea
scenariusz - Rafael Moreu
obsada - Emily Bergl, Jason London, Dylan Bruno, J. Smith-Cameron, Amy Irving, Zachery Ty Bryan, Rachel Blanchard, Charlotte Ayanna, John Doe, Mena Suvari, Gordon Clapp, Justin Urich, Eddie Kaye Thomas, Eli Craig, Clint Jordan
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 12 marca 1999
polska premiera - 10 września 1999 (kino)
źródło - dvd (Imperial Ent., PL)
Rachel Lang jest nastolatką, która nie cieszy się popularnością wśród swych rówieśników. Wychowywana przez rodzinę zastępczą spędza czas w samotności stroniąc od życia towarzyskiego. Jej jedyną przyjaciółką jest Lisa i gdy ta niespodziewanie popełnia samobójstwo, w dziewczynie budzą się telekinetyczne moce, które niepokoją szkolną psycholog Sue Snell, jedną z nielicznych ocalałych z masakry urządzonej lata temu przez Carrie White. W międzyczasie Rachel staje się obiektem zainteresowania Jesse'ego Ryana, popularnego ucznia będącego gwiazdą drużyny futbolowej. Dwójka odmiennych młodych ludzi z różnych środowisk znajduje niezwykłą nić porozumienia, która przeradza się w głębokie uczucie. Rachel odkrywa wkrótce, że Eric - jeden z kolegów Jesse'ego - był powodem, dla którego Lisa zdecydowała się na samobójstwo. Dziewczyna nie zamierza cicho siedzieć i o sprawie zaczyna być głośno w całej szkole, co może przekreślić kariery sportowe nie tylko Erica, ale i jego kolegów z drużyny, którzy prowadzili coś na wzór gry w zaliczanie dziewczyn na punkty. Gdy dowiadują się, że Rachel może złożyć obciążające ich zeznania, postanawiają dać dziewczynie nauczkę. Nieświadomi mocy jaką posiada szykują dla niej okrutny żart, który dla nikogo nie może skończyć się dobrze.
Pod koniec XX-ego wieku, gdy na kinowych ekranach gościły kolejne klony Krzyku Wesa Cravena, studio MGM postanowiło wykorzystać panującą wtedy modę na teen-horrory i sięgnęło do jednego z najgłośniejszych filmów grozy ze swego portfolio - CARRIE Briana De Palmy. Tworzenie sequela do filmu, który miał swą premierę 23 lata wcześniej
wydawało się dziwnym pomysłem, bo czy można do raz opowiedzianej już
historii dodać coś nowego nie podpadając zanadto fanom oryginału? Okazuje się, że FURIA to praktycznie uwspółcześniona wersja historii Carrie White z inną bohaterką i jej problemami. Szkielet fabuły pozostał praktycznie ten sam. Wzgardzona i poniżona przez swych rówieśników dziewczyna urządza im krwawe party wykorzystując do tego swój nadprzyrodzony dar.
Znaczące są różnice w charakterystyce głównej bohaterki. Owszem, dziewczyna nie jest lubiana w szkole, ale dzieje się to praktycznie na jej życzenie. Gardzi ona swymi rówieśnikami, dla których liczą się wyłącznie uciechy fizyczne miast duchowych. Ma też w głębokim poważaniu swych rodziców zastępczych czekających co miesiąc na dzień, w którym otrzymają od państwa pieniądze na opiekę nad Rachel. Prawdziwa matka dziewczyny nie opuszcza murów szpitala psychiatrycznego, a jej ojciec zmarł. Przynajmniej tak jej powiedziano, bo przeczuwająca nadejście tragedii Sue Snell szybko odkrywa czyją córką jest Rachel i jakie mogą wiązać się z tym konsekwencje. Mamy tu więc klasyczną walkę z czasem, którą usiłuje wygrać psycholog próbując zapobiec kolejnej masakrze. Tymczasem Rachel zdaje się niczym nie przejmować, bo jej głowę zaprząta zmęczony swą popularnością i głupimi kolegami Jesse. Muszę przyznać, że realistycznie poprowadzony wątek miłosny jest daleki od banału, ale fanom gatunku może nie spodobać się to, że miast spektaklu grozy otrzymują historię miłosną zagubionych nastolatków. I to jest właśnie największy problem sequela Carrie. W oryginale pomimo tego, że przez większą część seansu nie mieliśmy zbyt wiele grozy, to jednak odczuwaliśmy podskórnie napięcie, które sukcesywnie rosło aż do widowiskowego finału. W przypadku FURII napięcie pojawia się w końcowych partiach filmu, ale nie dorównuje ono temu, jakie odczuwaliśmy obserwując losy biednej Carrie. I przyczyną tego może być właśnie Rachel Lang, która wydaje się postacią o twardym charakterze i która niewiele ma w sobie z ofiary.
Drugą istotną rzeczą niepozwalającą mocno przeżywać tego, co dzieje się na ekranie jest znikoma ilość pozytywnych bohaterów. Oprócz Sue Snell i Jesse'ego mamy tu bowiem grupę wyjątkowo antypatycznych postaci, których los jest nam całkowicie obojętny. Z tym większą przyjemnością ogląda się finałową masakrę. Pozbawieni uczucia empatii możemy w pełni rozkoszować się tymi kilkoma minutami, w czasie których możemy popatrzeć na całkiem ciekawe sceny gore. Klasyczną jest już scena podwójnego przebicia dwóch ofiar pogrzebaczem. Podobał mi się też sposób w jaki Rachel posługuje się płytami CD czy też scena, w której odłamki szkła wbijają się w ciała zaskoczonych imprezowiczów. Trochę zdenerwował mnie jednak fakt, że im dalej w las tym mniej pomysłów na efektywne uśmiercanie kolejnych osób. Owszem, śmierć przez utopienie jest zapewne bardzo długa i okrutna, ale czy największy zawadiaka wśród antagonistów nie powinien zginąć w bardziej atrakcyjny dla widza sposób? To samo tyczy się sceny śmierci najbardziej sukowatej (przynajmniej takie było założenie twórców scenariusza) z bohaterek, która ginie przygnieciona częścią rozpadającego się domu. Kiepsko...
Nie mogę jednak narzekać na interesujące aktorstwo. W głównej roli wystąpiła Emily Bergl, która nie jest może za ładna, ale nadrabia to sporym talentem dramatycznym. To tylko jej zasługa, że lubimy Rachel pomimo tego, że jest to dziewczyna z rodzaju tych, do których bez kija lepiej nie podchodzić. Dobrze zaprezentował się też Jason London, który udanie pokazał rozterki męczące Jesse'go. Muszę jednak przyznać się do tego, że zawsze mam problem z bliźniakami Londonami (Ashmore'ami również). Zawsze gdy widzę ich nazwisko w obsadzie to myślę: "Acha, to któryś z tych", ale nigdy nie wiem który z nich w czym zagrał. Jeremy czy Jason? Hmmm... nieważne! To co mi nie pasowało, to aktorka grająca Tracy, odpowiednik Chris z oryginalnej Carrie. Jak dla mnie Charlotte Ayanna była w tej roli za mało wyrazista a nawet mdła. O wiele lepiej spisała się jej koleżanka Rachel Blanchard, która wykorzystując niemoc twórczą Ayanny zagarnęła dla siebie drugi plan sprawiając, że każde jej pojawienie się na ekranie przyciąga uwagę. Monica do pewnego momentu zachowuje się dwuznacznie i trudno odgadnąć jej intencje, aż do czasu finałowej prywatki, podczas której pokazuje pazurki. Miło też patrzy się na grę starszych aktorów. Zarówno ponownie wcielająca się w rolę Sue Snell, Amy Irving jak i grająca matkę Rachel, J. Smith-Cameron wykazały się pełnym profesjonalizmem tworząc realistyczne postaci.
FURIA: CARRIE 2 to kontynuacja, której daleko jakością do oryginału. Wysunięty na pierwszy plan wątek miłosny i znikoma liczba scen podnoszących adrenalinę skutecznie mogą rozsierdzić widzów nastawionych na porządny horror. Sytuację ratuje dopiero finałowa krwawa łaźnia, która powinna uszczęśliwić zarówno fanów umiarkowanego kina gore jak i obrazu De Palmy. Nie oznacza to jednak, że reszta seansu jest nieoglądalna. Wszak film zrealizowany jest całkiem porządnie, a jednym z jego głównych atutów jest ów nieszczęsny wątek rozkwitającej miłości pomiędzy Rachel i Jesse. Tylko czy to jest to, czego pragną gatunkowi wyżeracze? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami.
6/10
Znaczące są różnice w charakterystyce głównej bohaterki. Owszem, dziewczyna nie jest lubiana w szkole, ale dzieje się to praktycznie na jej życzenie. Gardzi ona swymi rówieśnikami, dla których liczą się wyłącznie uciechy fizyczne miast duchowych. Ma też w głębokim poważaniu swych rodziców zastępczych czekających co miesiąc na dzień, w którym otrzymają od państwa pieniądze na opiekę nad Rachel. Prawdziwa matka dziewczyny nie opuszcza murów szpitala psychiatrycznego, a jej ojciec zmarł. Przynajmniej tak jej powiedziano, bo przeczuwająca nadejście tragedii Sue Snell szybko odkrywa czyją córką jest Rachel i jakie mogą wiązać się z tym konsekwencje. Mamy tu więc klasyczną walkę z czasem, którą usiłuje wygrać psycholog próbując zapobiec kolejnej masakrze. Tymczasem Rachel zdaje się niczym nie przejmować, bo jej głowę zaprząta zmęczony swą popularnością i głupimi kolegami Jesse. Muszę przyznać, że realistycznie poprowadzony wątek miłosny jest daleki od banału, ale fanom gatunku może nie spodobać się to, że miast spektaklu grozy otrzymują historię miłosną zagubionych nastolatków. I to jest właśnie największy problem sequela Carrie. W oryginale pomimo tego, że przez większą część seansu nie mieliśmy zbyt wiele grozy, to jednak odczuwaliśmy podskórnie napięcie, które sukcesywnie rosło aż do widowiskowego finału. W przypadku FURII napięcie pojawia się w końcowych partiach filmu, ale nie dorównuje ono temu, jakie odczuwaliśmy obserwując losy biednej Carrie. I przyczyną tego może być właśnie Rachel Lang, która wydaje się postacią o twardym charakterze i która niewiele ma w sobie z ofiary.
Drugą istotną rzeczą niepozwalającą mocno przeżywać tego, co dzieje się na ekranie jest znikoma ilość pozytywnych bohaterów. Oprócz Sue Snell i Jesse'ego mamy tu bowiem grupę wyjątkowo antypatycznych postaci, których los jest nam całkowicie obojętny. Z tym większą przyjemnością ogląda się finałową masakrę. Pozbawieni uczucia empatii możemy w pełni rozkoszować się tymi kilkoma minutami, w czasie których możemy popatrzeć na całkiem ciekawe sceny gore. Klasyczną jest już scena podwójnego przebicia dwóch ofiar pogrzebaczem. Podobał mi się też sposób w jaki Rachel posługuje się płytami CD czy też scena, w której odłamki szkła wbijają się w ciała zaskoczonych imprezowiczów. Trochę zdenerwował mnie jednak fakt, że im dalej w las tym mniej pomysłów na efektywne uśmiercanie kolejnych osób. Owszem, śmierć przez utopienie jest zapewne bardzo długa i okrutna, ale czy największy zawadiaka wśród antagonistów nie powinien zginąć w bardziej atrakcyjny dla widza sposób? To samo tyczy się sceny śmierci najbardziej sukowatej (przynajmniej takie było założenie twórców scenariusza) z bohaterek, która ginie przygnieciona częścią rozpadającego się domu. Kiepsko...
Nie mogę jednak narzekać na interesujące aktorstwo. W głównej roli wystąpiła Emily Bergl, która nie jest może za ładna, ale nadrabia to sporym talentem dramatycznym. To tylko jej zasługa, że lubimy Rachel pomimo tego, że jest to dziewczyna z rodzaju tych, do których bez kija lepiej nie podchodzić. Dobrze zaprezentował się też Jason London, który udanie pokazał rozterki męczące Jesse'go. Muszę jednak przyznać się do tego, że zawsze mam problem z bliźniakami Londonami (Ashmore'ami również). Zawsze gdy widzę ich nazwisko w obsadzie to myślę: "Acha, to któryś z tych", ale nigdy nie wiem który z nich w czym zagrał. Jeremy czy Jason? Hmmm... nieważne! To co mi nie pasowało, to aktorka grająca Tracy, odpowiednik Chris z oryginalnej Carrie. Jak dla mnie Charlotte Ayanna była w tej roli za mało wyrazista a nawet mdła. O wiele lepiej spisała się jej koleżanka Rachel Blanchard, która wykorzystując niemoc twórczą Ayanny zagarnęła dla siebie drugi plan sprawiając, że każde jej pojawienie się na ekranie przyciąga uwagę. Monica do pewnego momentu zachowuje się dwuznacznie i trudno odgadnąć jej intencje, aż do czasu finałowej prywatki, podczas której pokazuje pazurki. Miło też patrzy się na grę starszych aktorów. Zarówno ponownie wcielająca się w rolę Sue Snell, Amy Irving jak i grająca matkę Rachel, J. Smith-Cameron wykazały się pełnym profesjonalizmem tworząc realistyczne postaci.
FURIA: CARRIE 2 to kontynuacja, której daleko jakością do oryginału. Wysunięty na pierwszy plan wątek miłosny i znikoma liczba scen podnoszących adrenalinę skutecznie mogą rozsierdzić widzów nastawionych na porządny horror. Sytuację ratuje dopiero finałowa krwawa łaźnia, która powinna uszczęśliwić zarówno fanów umiarkowanego kina gore jak i obrazu De Palmy. Nie oznacza to jednak, że reszta seansu jest nieoglądalna. Wszak film zrealizowany jest całkiem porządnie, a jednym z jego głównych atutów jest ów nieszczęsny wątek rozkwitającej miłości pomiędzy Rachel i Jesse. Tylko czy to jest to, czego pragną gatunkowi wyżeracze? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz