sobota, 12 października 2013

UMARŁE DUSZE / DEAD SOULS (2012)



reżyseria - Colin Theys
scenariusz - John Doolan
obsada - Jesse James, Magda Apanowicz, Bill Moseley, Geraldine Hughes, Noah Fleiss, Jaiden Kaine, J.H. Torrance Downes, Elizabeth Irene, Kyle Donnery, Bridget Megan Clark, Kevin Shea, Jeff Ronan, Morgan West, Anthony Del Negro, Peter Waluk
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 12 października 2012
polska premiera - 9 sierpnia 2013 (tv)
źródło - tv (Cinemax)

   Tuż po ukończeniu osiemnastych urodzin Johnny Petrie otrzymuje list od adwokata informujący go o otrzymanym spadku. Chłopak dziedziczy 125 ha ziemi, w tym duże domostwo i stodołę. Adwokatowi zależy na szybkiej sprzedaży posiadłości, w czym ma pomóc przybycie Johnny'ego na miejsce i złożenie podpisu na kilku dokumentach. Chwilowo problemem jest nadopiekuńcza matka spadkobiercy, ale ta po usłyszeniu "dobrych nowin" mdleje i zostaje zatrzymana w szpitalu na obserwację. Chłopak wykorzystuje sytuację i wyjeżdża z miasta by spotkać się z adwokatem. Ten oznajmia mu, że Johnny tak naprawdę nazywa się Brian Conroy, a osoba którą uważał za swą matkę tak naprawdę jest siostrą tej prawdziwej, która została zabita wraz z dziećmi przez męża i jednocześnie ojca Johnny'ego/Briana - Benjamina Conroya. Chłopak zszokowany prawdą o swym pochodzeniu postanawia na dłużej zatrzymać się w gospodarstwie, by poznać przyczyny szaleńczego czynu swego ojca.


   Obrodziło ostatnio filmami o nawiedzonych domach i takim też są UMARŁE DUSZE Colina Theysa. Nie ma co ukrywać, że w tym przypadku mamy do czynienia z produkcją niskobudżetową, ale brak środków nigdy nie powinien stanowić problemu dla kogoś kto potrafi straszyć widzów. Tej umiejętności zabrakło reżyserowi, a opowiedziana przez niego mroczna historyjka niezbyt mrozi krew w żyłach, choć nie można jej odmówić jakiegoś trudnego do sprecyzowania uroku. Może być to zasługa całkiem fajnych, klimatycznych zdjęć, bo już sama historia jest zgrana aż do bólu, a jej rozwiązanie mocno rozczarowuje.


   A zaczyna się całkiem znośnie od scen rozgrywających się 17 lat przed właściwą akcją filmu, kiedy to Benjamin Conroy topi w muszli klozetowej swą żonę, córce podcina gardło, a synowi roztrzaskuje głowę młotkiem. Wszystko to miało być częścią tajemniczego rytuału, w którym konieczne było też ukrzyżowanie ofiar mordercy, a który z jakiegoś powodu nie poszedł po jego myśli. Przenosimy się do współczesności i poznajemy Johnny'ego rozczarowanego tym, że jego "matka" nie pozwala mu wyjechać na studia będące według niej mekką homoseksualistów. Gdy chłopak przyjeżdża, jak się okaże niedługo później, do swego rodzinnego miasta nie jest mile widziany przez jego mieszkańców. Odziedziczona przez niego posiadłość także nie sprawia dobrego wrażenia. Zewsząd słychać dziwne odgłosy i gdy już wydaje się, że ich źródłem była pomieszkująca w niej dzika lokatorka Emma, to obecność sił nadnaturalnych staje się coraz bardziej dokuczliwa. Ma to rzecz jasna związek z pojawieniem się Johnny'ego w domostwie, który uaktywnił w ten sposób dusze swej zmarłej rodziny, w tym Benjamina Conroya. A ten nawet po swej samobójczej śmierci znajdzie sposób, by dokończyć rytuał rozpoczęty 17 lat wcześniej.


   Tak więc nic nowego w tej historii nie znajdziemy. Co więcej, po dość mocnym początku następuje godzinny (!) przestój akcji spowodowany brakiem jakichś bardziej interesujących zdarzeń. Ot Johnny i Emma dużo rozmawiają, sporo czasu spędzają na chodzeniu po domu zaniepokojeni dźwiękami i z rzadka doświadczają ingerencji duchów. Twórcy próbują wtedy nas trochę przestraszyć, ale praktycznie nie mają czym, bo zaledwie jedna niezła scena, w której Emma jest masowana przez ducha, to zdecydowanie za mało jak na tak długi czas projekcji. Mamy tu też co prawda opętanego psa, ten jednak atakuje bohaterów niezwykle zachowawczo, tak jakby próbował podejść jeża. I dochodzimy w końcu do finałowych dwudziestu minut filmu, które miały być atrakcją dla widza, a sprowadzają UMARŁE DUSZE do banału. Wtedy można docenić ospałą pierwszą godzinę obrazu, bo choć nie straszyła jak należy, to przynajmniej trzymała jako taki klimat. A tak zastąpiony on został przez mechanicznie poprowadzone sceny, w których kierowane przez dusze Conroyów zwłoki próbują dopaść Johnny'ego i go ukrzyżować. Mamy tu co prawda kilka krwawych scen przywodzących na myśl początek filmu, ale nie tego chyba oczekujemy po horrorze o nawiedzonym domu, a już na pewno nie chodzących zombie!


   Dobrze chociaż, że bohaterowie są w miarę sympatyczni, co jest zasługą wcielających się w ich role aktorów. Zarówno Jesse James grający Johnny'ego jak i mająca polskie korzenie Magda Apanowicz wypadają w swych rolach całkiem nieźle, choć trzeba przyznać że jest to poziom odpowiednio przystosowany do prestiżu tej produkcji. Pojawiający się w drugiej połowie filmu Bill Moseley wydaje się być wyraźnie znudzony i wypada gorzej niż para głównych aktorów, a przecież wiadomo że stać go na więcej. 


    Nie zawodzą natomiast wspomniane już wcześniej ładne zdjęcia i może nie rewelacyjna, ale spełniająca swą rolę muzyka. Zabrakło trochę więcej odwagi przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej, która pomogłaby sprzedać pojawiające się co pewien czas jump sceny, bo przecież tani dreszcz jest lepszy niż żaden, a tu takiego niestety trudno doświadczyć. Szkoda, gdyż historia zdecydowanie miała jakiś tam potencjał, a tak dostajemy godzinną porcję, co prawda trzymających jakiś klimat ale jednak, nudów i pośpiesznie zaserwowanego finału, który niemal pozbawiony jest napięcia. Miłośnicy przeróżnych ghost stories i czytelnicy powieści Michaela Laimo, na której oparto ten film mogą na niego zerknąć, acz zapewne w wielu przypadkach jego seans okaże się dość rozczarowujący.
4,5/10

  

2 komentarze:

  1. No, troszkę bezbarwny był ten film - zbyt dużo dłużyzn, a za mało grozy. A szkoda, bo wydaje mi się, że scenariusz pozostawiał pewne pole do popisu, z którego nie skorzystano:/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, bezbarwny to dobre określenie. Jest jednak dużo gorszych obrazów, a seans tego mija w miarę bezboleśnie.

      Usuń