reżyseria - Griff Furst
scenariusz - Paul A. Birkett
obsada -Bug Hall, Ethan Phillips, Olivia Hardt, Megan Adelle, Skyy Moore, Edward Furlong, Tracey Gold, Grant James, Lucky Johnson, Tiara Ashleigh, Gralen Bryant Banks, Paul Boocock, Earl Maddox, Damien Moses, Dane Rhodes
kraj produkcji - USAświatowa premiera - 23 czerwca 2012
polska premiera - 3 grudnia 2012 (tv)
źródło - blu-ray (Signature Ent., UK)
Nowy Orlean. W wyniku trzęsienia ziemi powstaje wielka rozpadlina, z której wydostaje się kolonia albinotycznych pająków. Stworzenia zaczynają atakować mieszkańców miasta, w tym pasażerów autobusu wycieczkowego kierowanego przez Paula. Wśród nich jest matka z dwójką nastoletnich dzieci, para Afroamerykanów i niezbyt dziarski staruszek. Wszystkich czekają teraz ciężkie chwile, gdyż walka z coraz to większymi pająkami nie będzie należała do łatwych.
Nie lubię pająków. Nie żebym się ich bał czy coś w tym rodzaju, ale przyznacie chyba, że ich widok nie należy do najprzyjemniejszych. Tymczasem twórcy ostatnich filmów z tymi bezkręgowcami jakoś nie potrafią wykorzystać ich obrzydliwego wyglądu i serwują nam produkcje, w których zwierzęta te albo posiadają dalekie od realnych rozmiary (Atak pająków) albo mienią się niemal wszystkimi kolorami tęczy (Pająki Takacsa). Trudno w taki sposób wzbudzić w nas poczucie wstrętu podobne do tego, które towarzyszy naszym spotkaniom z tymi włochatymi paskudztwami w realnym życiu. Ten problem dotyka też filmu ARACHNOQUAKE. Występujące w nim pająki wyglądają nienaturalnie, ich cielska są różowawe, a do tego mają właściwości, których nasi domowi intruzi mogliby im pozazdrościć.
Otóż żyjące nie wiadomo jak długo pod ziemią wykształciły w sobie zdolność ziania ogniem, a do tego potrafią wyrzucić z siebie coś na kształt zrobionej z pajęczyny przyssawki i złapać na nią niczego niespodziewającą się ofiarę, co jest chyba niezłą rekompensatą za utratę wzroku, który w absolutnej ciemności nie był im potrzebny. Ich inną ciekawą cechą, wykorzystaną tylko na początku filmu, jest to, że ugryziona przez nich ofiara w jakiś sposób staje się nosicielem jajeczka, z którego w spektakularny sposób wykluwa się mały pajączek. Szkoda, że nie rozwinięto lepiej tego pomysłu, gdyż moment, w którym stworzonko wydostaje się na wolność jest jedyną odrażającą rzeczą w ARACHNOQUAKE. A to dlatego, że ataki pająków polegają najczęściej na chwyceniu ofiary i zaciągnięciu jej tam, gdzie nie będzie sięgał ciekawski wzrok widza. Mało tego, niektóre z postaci, których los wydaje nam się już przesądzony okazują się wkrótce być w pełni sił, a my zastanawiamy się wtedy, dlaczego zostali oszczędzeni. Z jednej strony było mi wszystko jedno czy ktoś zostanie zjedzony, bo i tak przestałem się łudzić, że któryś z ataków zostanie w ciekawy sposób pokazany na ekranie, z drugiej - jakoś trudno mi było rozstać się z większością bohaterów filmu, gdyż po prostu nie sposób ich nie polubić.
Mam tu na myśli zwłaszcza Paula, który określany jest przez swego ojca jako wiecznego hulakę, który większość swego życia spędza na spożywaniu napojów wyskokowych i zaliczaniu lokalnych piękności. Nadejdzie jednak czas, gdy młody mężczyzna będzie musiał wziąć pełną odpowiedzialność nie tylko za życie swoich pasażerów, ale i wykazać się odwagą ruszając na ratunek miastu atakowanemu przez olbrzymich rozmiarów pajęczycę. Nic, tylko pogratulować takiego syna ojcowi! Córki zresztą też, bo i ona jest tu jedną z wiodących postaci i trzeba przyznać, że trudno ją uznać za brzydką. Mamy też drugą rodzinę, tym razem z matką, która okazuje się być nauczycielką - a jakże! - biologii, dzięki czemu możemy wysłuchać kilku wyłożonych przez nią teorii na temat pochodzenia pająków i przyczyn, które doprowadziły do wykształcenia się u nich wyjątkowych zdolności. Podczas gdy ona z dwójką swych pociech lata po mieście i moczarach uganiając się przed pająkami, jej mąż - trener żeńskiej drużyny softballu - wiezie gdzieś swe dziewczyny szkolnym autobusem i nie trzeba długo czekać, gdy i on stanie oko w oko z różowymi bestiami. Nieodzowna stanie się tu pomoc żandarmerii, która nieoczekiwanie zjawia się ratując wrzeszczące pasażerki autobusu przed niechybną śmiercią. Jedynymi postaciami, które aż proszą się o zgubę, to - nie zgadniecie! - para Afroamerykanów. Facetowi ciągle coś nie pasuje, a najbardziej to, że Paul mimowolnie stał się przywódcą grupy, co doprowadza do kilku bezsensownych kłótni. Jeszcze gorzej sprawa ma się z jego kobietą, która wpada w którymś momencie w panikę i chcąc przejąć ster łodzi niemal doprowadza do śmierci seksownej siostry Paula. Aż dziwne, że nie zginęli pierwsi, ale to tylko pewnie dlatego, że poruszali się szybciej od swego zniedołężniałego współpasażera.
Jak na typową produkcję made in SyFy przystało, ARACHNOQUAKE nie ma się czym pochwalić jeśli chodzi o efekty specjalne. Pająki zostały wykonane dość średnio i bywa, że kiepsko wkomponowano je w tło filmu. Nie wymagam tego, by liście po których stąpają ich odnóża wprawiane były w ruch, ale już np. rozmiary królowej matki zmieniają się z ujęcia na ujęcie, a w pewnym momencie widać nawet z ilu pikseli jest zrobiona. Pochwalić za to muszę scenerię filmu. Część akcji toczy się co prawda w mieście, ale przez pewien czas bohaterowie zmuszeni są przedzierać się przez nadwodne tereny Luizjany, dzięki czemu kamera może wyłapać nawet kilka ładnych widoczków.
Występujący w filmie Edward Furlong jest nie tylko przypadkiem aktora, który lata świetności ma już dawno za sobą, ale i przykładem jak kiepsko można obsadzić rolę nawet w tak trzeciorzędnej produkcji. Problem jest taki, że ze względu na swój młody (ale już mało atrakcyjny) wygląd nie jest on w ogóle wiarygodny jako ojciec dwójki niemal dorosłych dzieci. Co najwyżej mógłby być ich starszym bratem. Albo młodszym bratem grającej jego żonę Tracey Gold, która zdecydowanie wygląda na swój wiek, przez co wydaje się, że dzieli tę dwójkę aktorów więcej niż osiem lat różnicy. Inna sprawa, że jego rola została całkowicie przyćmiona przez Buga Halla grającego lekkodusznego Paula. Aktor znakomicie poradził sobie zarówno w scenach dramatycznych jak komediowych i to dzięki niemu grana przez niego postać jest zdecydowanie najciekawszą w filmie. Powiem więcej - wydaje mi się, że stać go na dużo więcej, gdyż jego występ w ARACHNOQUAKE to moim zdaniem jedna z najlepiej zagranych ostatnimi czasy ról w produkcjach stacji SyFy.
Oglądając ARACHNOQUAKE miałem cały czas skojarzenia z TOPOREM Adama Greena. Nie tylko ze względu na podobne zawiązanie akcji (wycieczka turystyczna) i miejsce akcji (Nowy Orlean), ale i na dość pastiszowe podejście do tematu. Twórcy dają wyraźnie do zrozumienia, że nie traktują swego filmu całkiem serio i że tego też oczekują od widza. Jeśli czujecie, że trudno Wam będzie potraktować film pana Fursta z przymrużeniem oka, to lepiej omijajcie go z daleka. Bzdurek jest tu sporo i aż szkoda je po kolei wymieniać, ale podejrzewam, że fani takiego kina nie będą na to zanadto zważać i podczas seansu ARACHNOQUAKE znajdą się w C-klasowym niebie.
4/10
Ja pająków boję się panicznie, dodałbym więc zapewne jedno oczko do oceny końcowej :p
OdpowiedzUsuń