reżyseria - Tommy Lee Wallace
scenariusz - Tommy Lee Wallace
obsada - Jon Bon Jovi, Cristián de la Fuente, Natasha Gregson Wagner, Arly Jover, Darius McCrary, Diego Luna, Anilú Pardo, Honorato Magaloni, Javier Grajeda, Tommy Lee Wallace, Antonio Muñiz
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 24 września 2002
źródło - dvd (Imperial Ent., PL)
Derek Bliss, działający na zlecenie Watykanu łowca wampirów, wyrusza do Meksyku by zbadać szerzącą się falę brutalnych morderstw. Okazuje się, że odpowiedzialna za nie jest grupa krwiopijców dowodzonych przez nijaką Unę. Wampirza królowa pragnie tylko jednego - czarnego krzyża potrzebnego do rytuału, dzięki któremu wampiry pozbyłyby się wrażliwości na światło słoneczne. Derek nie może do tego dopuścić.
LOS MUERTOS to przeznaczona na rynek video kontynuacja ŁOWCÓW WAMPIRÓW Johna Carpentera. Nie będę ukrywał tego, że jeden z ostatnich filmów mistrza horroru uważam za jedno z jego słabszych (ale wciąż niezłych) dokonań reżyserskich. Dlatego też nie miałem wysokich oczekiwań, co do jego budżetowego sequela. I muszę przyznać, że z początku film Tommy Lee Wallace'a (To!, Halloween 3) dostarcza całkiem konkretnej rozrywki. Do czasu...
Głównym bohaterem LOS MUERTOS jest Derek Bliss, który w przeciwieństwie do znanego z oryginału Jacka Crowa, działa samodzielnie. Gdy zdaje sobie sprawę z tego jak z groźnym przeciwnikiem ma do czynienia, zmuszony jest skompletować ekipę złożoną z podobnych sobie kompanów. Pomaga mu w tym zleceniodawca podsyłając nazwiska osób trudniących się pogromem wampirów. Problem w tym, że docierając do nich Derek znajduje tylko ich stygnące zwłoki. Chcąc nie chcąc skazany jest więc na towarzystwo nastoletniego Sancho, ugryzionej przez wampira Zoey i księdza Rodrigo. Udaje mu się też w końcu zwerbować doświadczonego łowcę - Raya Collinsa. Wszyscy razem ruszają naprzeciw Unie, a czas nagli, bo ta zdążyła już w międzyczasie dorwać w swe łapska czarny krzyż. Potrzebny jest jej tylko ksiądz, który potrafiłby odprawić rytuał, co nie okazuje się dla niej łatwe, zwłaszcza gdy w pobliżu czają się na nią łowcy wampirów.
Problem tego filmu jest taki, że wraz z kompletowaniem przez Dereka ekipy mającej mu pomóc w walce z królową wampirów, dość żwawa do tej pory akcja momentalnie siada. Powiem więcej - robi się cholernie nudno, co jak dla mnie jest zabójczym grzechem filmowców chcących utrzymać ciągłą uwagę widza. Ja osobiście mogę ścierpieć wszystkie gatunkowe grzeszki takie jak głupota scenariusza, irracjonalne zachowania bohaterów czy kiepskie efekty specjalne, dopóki film nie powoduje u mnie rosnącego znużenia. W LOS MUERTOS nic tego nie zapowiadało, gdyż wykonujący swą misję Derek napotyka na swej drodze same przeszkody. Do czasu pierwszego kontaktu z Uną, która okazuje się być niezbyt groźnym przeciwnikiem. Dochodzi nawet do tego, że zmuszona jest chować się przed Derekiem i jego kompanią. Gdzież jej tam do Valeka z pierwszej części, który w wielkim stylu wkroczył do lokum pełnego łowców wampirów urządzając im krwawą łaźnię. Wydaje mi się nawet, że te całe zbieranie ekipy przez Blissa było zupełnie niepotrzebne, gdyż równie dobrze mógłby sam rozprawić się z wampirzycą. Nie musiałby wtedy baczyć na życie swych partnerów, którzy nie raz przeszkodzą mu w szybkim wykonaniu zadania. Starcia z Uną są też mało ekscytujące i takiż jest finał filmu. Nazwałbym go nawet irytującym. Otóż rozumiem, że pomocna w walce z wampirami wyciągarka samochodowa może zawieść w najmniej odpowiedniej chwili. Działa to korzystnie na i tak niewielkie napięcie, ale co powiecie na to iż w kulminacyjnym momencie urządzenie te znowu nawala? Panie scenarzysto (tak, to też pan Wallace)! Pokpił pan sprawę! Przecież nic dwa razy się nie zdarza, a przynajmniej nie powinno mieć to miejsca w jednym filmie!
Kolejna ciężka sprawa to aktorstwo. Grający Dereka Blissa Jon Bon Jovi udowadnia, że niektórzy powinni poprzestać na śpiewaniu. Rockman nie jest przekonujący w roli twardego łowcy wampirów, ma poważne problemy z aktorską ekspresją i jest zwyczajnie nijaki. Porównywanie go do Jamesa Woodsa nie ma najmniejszego sensu. Jeszcze gorzej wypadła Natasha Gregson Wagner w roli walczącej ze swym wampiryzmem Zoey. Grana przez nią postać jest denerwująca, tak jak i gra aktorki. Ma ona nie tylko dobrze słyszalne problemy z naturalnym wypowiadaniem swych kwestii, ale i z odpowiednim wyrażaniem emocji. Trochę to dla mnie niezrozumiałe, bo przecież podobał mi się bardzo jej epizodyczny występ w Ulicach strachu. Widocznie był on na tyle krótki, że nie zdążyła pokazać się od tej złej strony. Dochodzimy w końcu do Arly Jover grającej królową wampirów - Unę. Jej też nie mam za co pochwalić, ale to już raczej wina Wallace'a, że główna antagonistka nie przeraża tak jak powinna i wypada bardzo bezbarwnie. Na plus zaliczam za to występy Diego Luny i Cristiána de la Fuente. Zwłaszcza Sancho w wykonaniu tego pierwszego zaskarbił moją sympatię, gdyż bohater ten wnosi do tego nazbyt poważnego filmu trochę niewymuszonego humoru.
LOS MUERTOS jest tak zwyczajnie przeciętnym filmem, że naprawdę trudno mi go polecić nawet zagorzałym fanom oryginału i Jona Bon Jovi. Szkoda pracy speców od charakteryzacji, dzięki którym w pierwszej połowie seansu mamy okazję zobaczyć sporą liczbę nieźle zrobionych scen gore. Trup ściele się wtedy gęsto, akcja jako tako wciąga i trudno też narzekać na nudę, która zaczyna nam doskwierać dopiero w drugiej części filmu. Myślę, że była szansa na stworzenie całkiem dobrej kontynuacji direct-to-video, ale jak to zazwyczaj bywa, chęci nie poszły w parze z umiejętnościami. Obejrzeć można, zwłaszcza jeśli jest się zmęczonym podniszczonym wizerunkiem wampira we współczesnym kinie grozy.
4,5/10
LOS MUERTOS to przeznaczona na rynek video kontynuacja ŁOWCÓW WAMPIRÓW Johna Carpentera. Nie będę ukrywał tego, że jeden z ostatnich filmów mistrza horroru uważam za jedno z jego słabszych (ale wciąż niezłych) dokonań reżyserskich. Dlatego też nie miałem wysokich oczekiwań, co do jego budżetowego sequela. I muszę przyznać, że z początku film Tommy Lee Wallace'a (To!, Halloween 3) dostarcza całkiem konkretnej rozrywki. Do czasu...
Głównym bohaterem LOS MUERTOS jest Derek Bliss, który w przeciwieństwie do znanego z oryginału Jacka Crowa, działa samodzielnie. Gdy zdaje sobie sprawę z tego jak z groźnym przeciwnikiem ma do czynienia, zmuszony jest skompletować ekipę złożoną z podobnych sobie kompanów. Pomaga mu w tym zleceniodawca podsyłając nazwiska osób trudniących się pogromem wampirów. Problem w tym, że docierając do nich Derek znajduje tylko ich stygnące zwłoki. Chcąc nie chcąc skazany jest więc na towarzystwo nastoletniego Sancho, ugryzionej przez wampira Zoey i księdza Rodrigo. Udaje mu się też w końcu zwerbować doświadczonego łowcę - Raya Collinsa. Wszyscy razem ruszają naprzeciw Unie, a czas nagli, bo ta zdążyła już w międzyczasie dorwać w swe łapska czarny krzyż. Potrzebny jest jej tylko ksiądz, który potrafiłby odprawić rytuał, co nie okazuje się dla niej łatwe, zwłaszcza gdy w pobliżu czają się na nią łowcy wampirów.
Problem tego filmu jest taki, że wraz z kompletowaniem przez Dereka ekipy mającej mu pomóc w walce z królową wampirów, dość żwawa do tej pory akcja momentalnie siada. Powiem więcej - robi się cholernie nudno, co jak dla mnie jest zabójczym grzechem filmowców chcących utrzymać ciągłą uwagę widza. Ja osobiście mogę ścierpieć wszystkie gatunkowe grzeszki takie jak głupota scenariusza, irracjonalne zachowania bohaterów czy kiepskie efekty specjalne, dopóki film nie powoduje u mnie rosnącego znużenia. W LOS MUERTOS nic tego nie zapowiadało, gdyż wykonujący swą misję Derek napotyka na swej drodze same przeszkody. Do czasu pierwszego kontaktu z Uną, która okazuje się być niezbyt groźnym przeciwnikiem. Dochodzi nawet do tego, że zmuszona jest chować się przed Derekiem i jego kompanią. Gdzież jej tam do Valeka z pierwszej części, który w wielkim stylu wkroczył do lokum pełnego łowców wampirów urządzając im krwawą łaźnię. Wydaje mi się nawet, że te całe zbieranie ekipy przez Blissa było zupełnie niepotrzebne, gdyż równie dobrze mógłby sam rozprawić się z wampirzycą. Nie musiałby wtedy baczyć na życie swych partnerów, którzy nie raz przeszkodzą mu w szybkim wykonaniu zadania. Starcia z Uną są też mało ekscytujące i takiż jest finał filmu. Nazwałbym go nawet irytującym. Otóż rozumiem, że pomocna w walce z wampirami wyciągarka samochodowa może zawieść w najmniej odpowiedniej chwili. Działa to korzystnie na i tak niewielkie napięcie, ale co powiecie na to iż w kulminacyjnym momencie urządzenie te znowu nawala? Panie scenarzysto (tak, to też pan Wallace)! Pokpił pan sprawę! Przecież nic dwa razy się nie zdarza, a przynajmniej nie powinno mieć to miejsca w jednym filmie!
Kolejna ciężka sprawa to aktorstwo. Grający Dereka Blissa Jon Bon Jovi udowadnia, że niektórzy powinni poprzestać na śpiewaniu. Rockman nie jest przekonujący w roli twardego łowcy wampirów, ma poważne problemy z aktorską ekspresją i jest zwyczajnie nijaki. Porównywanie go do Jamesa Woodsa nie ma najmniejszego sensu. Jeszcze gorzej wypadła Natasha Gregson Wagner w roli walczącej ze swym wampiryzmem Zoey. Grana przez nią postać jest denerwująca, tak jak i gra aktorki. Ma ona nie tylko dobrze słyszalne problemy z naturalnym wypowiadaniem swych kwestii, ale i z odpowiednim wyrażaniem emocji. Trochę to dla mnie niezrozumiałe, bo przecież podobał mi się bardzo jej epizodyczny występ w Ulicach strachu. Widocznie był on na tyle krótki, że nie zdążyła pokazać się od tej złej strony. Dochodzimy w końcu do Arly Jover grającej królową wampirów - Unę. Jej też nie mam za co pochwalić, ale to już raczej wina Wallace'a, że główna antagonistka nie przeraża tak jak powinna i wypada bardzo bezbarwnie. Na plus zaliczam za to występy Diego Luny i Cristiána de la Fuente. Zwłaszcza Sancho w wykonaniu tego pierwszego zaskarbił moją sympatię, gdyż bohater ten wnosi do tego nazbyt poważnego filmu trochę niewymuszonego humoru.
LOS MUERTOS jest tak zwyczajnie przeciętnym filmem, że naprawdę trudno mi go polecić nawet zagorzałym fanom oryginału i Jona Bon Jovi. Szkoda pracy speców od charakteryzacji, dzięki którym w pierwszej połowie seansu mamy okazję zobaczyć sporą liczbę nieźle zrobionych scen gore. Trup ściele się wtedy gęsto, akcja jako tako wciąga i trudno też narzekać na nudę, która zaczyna nam doskwierać dopiero w drugiej części filmu. Myślę, że była szansa na stworzenie całkiem dobrej kontynuacji direct-to-video, ale jak to zazwyczaj bywa, chęci nie poszły w parze z umiejętnościami. Obejrzeć można, zwłaszcza jeśli jest się zmęczonym podniszczonym wizerunkiem wampira we współczesnym kinie grozy.
4,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz