reżyseria - James D.R. Hickox
scenariusz - Tom Woosley
obsada
- David Keith, Vanessa Angel, John Rhys-Davies, Jenna Gering, Josh
Holloway, Lahmard J. Tate, Nicole Tubiola, Phillip Glasser, Steffanie
Busey, Allie Moss, Todd Jensen, Kelly Nelson
kraj produkcji - USAświatowa premiera - 16 listopada 2002
polska premiera - 27 grudnia 2013 (tv)
źródło - tv (Tv 4)
Catherine Viciy udaje się wskrzesić prehistorycznego drapieżnika,
tygrysa szablozębnego. Podczas transportu zwierzęcia, które ma być
pokazane potencjalnym inwestorom, nieuważny kierowca zasypia za kółkiem
tracąc panowanie nad pojazdem, który wypada z drogi. Uszkodzeniu ulega
naczepa z tygrysem, dzięki czemu ten wydostaje się na wolność i po
zabiciu kierowcy ucieka w góry. Dowiaduje się o tym Catherine i Anthony
Bricklin, który sfinansował badania. Postanawiają wezwać na pomoc
doświadczonego myśliwego, Boba Thatchera. Zatajają oni przed nim prawdę i
wmawiają mu, że celem poszukiwań jest afrykański lew. Tymczasem w
niebezpieczeństwie znajduje się grupa kandydatów na górskich
przewodników, której przewodzi Casey Ballenger. By ocalić swych
podopiecznych, kobieta będzie musiała wykazać się umiejętnością
wykorzystania swych umiejętności, których nabyła w czasie czteroletniej
praktyki. Czy pomogą one w walce z drapieżnikiem, który dzięki
eksperymentom doktor Viciy stał się ponownie jednym z najbardziej
niebezpiecznych zwierząt stąpających po Ziemi?
Po tym jak przeszło dwa lata temu obejrzałem Atak szablozębnego
obawiałem się, że trzy lata starszy film Jamesa D.R. Hickoxa będzie
prezentować sobą podobny, beznadziejny poziom. Tym bardziej, że za
scenariusze do obu filmów odpowiadał ten sam człowiek, Tom Woosley.
Ewentualne pocieszenie miała gwarantować ciekawa obsada, ale okazało
się, że TYGRYS SZABLOZĘBNY nie jest wcale taki zły jak się tego
spodziewałem. Powiem wręcz, że jak na telewizyjne standardy prezentuje
się całkiem przyzwoicie oferując miłośnikom filmów nurtu animal attack półtorej godziny niezobowiązującej rozrywki. To każe mi podejrzewać, że scenariusz Ataku szablozębnego
trafił po prostu w złe ręce, które nie potrafiły napisanego przez
Woosley'a tekstu, przenieść we właściwy sposób na celuloidową taśmę.
Reżyser TYGRYSA SZABLOZĘBNEGO pomimo tego, że nie ma jakiegoś
oszałamiającego dorobku (Dzieci kukurydzy 3, Krocodylus), okazał się być na szczęście człowiekiem na właściwym stanowisku.
Fabuła filmu nie odbiega zbytnio od tego, co możemy oglądać w tego typu
produkcjach. Mamy więc grupę walczących o życie przypadkowych osób i
ekipę poszukiwawczą, której celem jest schwytanie zwierzęcia żywcem.
Drogi wszystkich bohaterów (tych którzy przeżyli) skrzyżują się gdzieś w
górskiej dziczy i będą oni zmuszeni połączyć swe siły, by nie paść
ofiarą czającego się w zaroślach tygrysa. Wśród nich jest wyszczekany
Afroamerykanin, ostra Latynoska, komputerowy nerd, marzący o karierze
politycznej bogacz czy w końcu pani naukowiec, która jak lwica będzie
bronić swego kotka, nawet kosztem ludzkiego życia. Jest to najciekawsza
postać w filmie i zadziwiająca jest relacja jaka łączy ją z Thatcherem.
Oboje byli kiedyś ze sobą związani, co wcale jej nie przeszkadza
kilkukrotnie narazić jego życia, byle tylko ten nie zabił jej zwierzaka.
On tymczasem, wiedząc jak jej zależy na pojmaniu tygrysa żywcem,
obdarza ją raz po raz pełnym zaufaniem, pomimo tego że na każdym kroku
jest rozczarowywany postawą byłej partnerki. Jest w tym jakaś logika?
Ok, stara miłość nie rdzewieje, ale co powiecie na najbardziej
idiotyczną postać w filmie, którą jest... tak, tak - Afroamerykanin.
Naprawdę nie mam pojęcia w jaki sposób człowiek ten miałby oprowadzać po
górach grupę niewidomych turystów, do czego przygotować ma go wyprawa
prowadzona przez Casey. Na ten przykład Leon, bo tak ma na imię ten
idiota, wskakuje sobie na skraj skały i skacze jak głupi, aż w końcu
traci równowagę (a to niespodzianka!) i od upadku w przepaść ratuje go
tylko szybki refleks jego kolegi. Innym razem, podczas spotkania oko w
oko z tygrysem, wyjmuje zza pazuchy dwa noże i zaczyna nimi wymachiwać
przed pyskiem prawdopodobnie zaskoczonego tym faktem zwierzęcia.
Wiadomo, że jego brawurowa postawa musi zakończyć się źle i tak też się
staje. W momencie gdy Leon umiera oddychamy z ulgą i jednocześnie możemy
się przyjrzeć ograniczonym zdolnościom aktorskim grającego go Lahmarda
J. Tate. Powiadam Wam, jest to jedna z najgorzej zagranych scen śmierci
jakie miałem okazję obejrzeć w swym życiu.
Na szczęście reszta ekipy aktorskiej wypada znacznie lepiej. Nic jednak
dziwnego, bo wśród nich jest legendarny John Rhys-Davies, piękna
Vanessa Angel, niedoceniany David Keith, czy w końcu gwiazda serialu Zagubieni - Josh Hollloway. Uwagę zwraca też uroda Jenny Gering, której przypadła rola Casey.
Słówko jeszcze o głównym bohaterze filmu, czyli tygrysie szablozębnym.
Stworzono go zarówno przy pomocy CGI jak i poczciwej animatroniki.
Komputerowy wizerunek zwierzęcia jest niestety dość słaby, co widać
zwłaszcza w zestawieniu z całkiem ładnie zrobionym przez techników
sztucznym łbem. Problemem jest też to, że prace obu zespołów od efektów
specjalnych nijak do siebie pasują. Maść tygrysa zrobionego w CGI jest
szarawa, podczas gdy sierść animatronicznego modelu ma barwę jasnego
brązu. Rzuca się to w oczy zwłaszcza w scenach akcji, gdy raz pokazywany
jest model CGI, a w następnym ujęciu animatroniczny. Zanadto mi to
jednak nie przeszkadzało, gdyż dotąd w pamięci mam fatalnie zrobione
efekty w Ataku szablozębnego, a te w TYGRYSIE są przecież o niebo
lepsze. Fanów obrzydliwości powinna zadowolić za to spora liczba scen, w
których widzimy porozrywane szczątki ofiar i momenty, w których
pechowcy rozszarpywani są przez zwierzaka. Dostaje się zwłaszcza
Bricklinowi, którego oczodoły zostają przebite przez kły tygrysa.
Całkiem ostro jak na telewizyjną produkcję...
Z powyższej recenzji może wynikać, że film Hickoxa może wcale nie być
tak dobry jak to napisałem w drugim akapicie. I tu dochodzimy do dość
oczywistego wniosku. Wierni fani filmów spod znaku "zwierzęta atakują"
bez trudu dostrzegą to, że TYGRYS SZABLOZĘBNY wybija się poziomem swym
wykonania od większości horrorów robionych dla telewizji. Mamy tu co
prawda szablonową fabułę, pozbawione logiki zachowanie bohaterów
(zwróćcie uwagę na pierwszą ofiarę), czy nie-za-specjalne efekty, ale
pomimo tego ogląda się ten film zaskakująco dobrze, a nawet w niektórych
momentach potrafi on potrzymać widza troszkę w napięciu. Dołożyć do
tego fajną obsadę i ładne, górskie widoczki i otrzymujemy całkiem
strawną propozycję dla tych, co już z niejednego pieca animal attack jedli.
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz