reżyseria - Robert Hall
scenariusz - Robert Hall
obsada - Bobbi Sue Luther, Kevin Gage, Lena Headey, Sean Whalen, Richard Lynch, Johnathon Schaech, Thomas Dekker, Nick Principe, Jana Kramer, Lucas Till, Anthony Fitzgerald
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 18 marca 2009
premiera w Polsce - brak
źródło - dvd (Anchor Bay, UK)
Pewna kobieta budzi się w zamkniętej trumnie. Gdy się uwalnia z pułapki zdaje sobie sprawę, że znajduje się w kostnicy. Nie wie w jaki sposób się tu znalazła, a co więcej - nie pamięta kim jest. Szybko jednak zdaje sobie sprawę, że została uprowadzona przez obłąkanego mordercę. W ostatniej chwili udaje się jej uciec. Schronienie znajduje u pewnego małżeństwa, do czasu gdy psychopata i tu ją znajduje zabijając żonę Tuckera. Ten pomimo poniesionej straty próbuje ocalić nieznajomą przed niechybną śmiercią.
Slasher to przedziwny podgatunek horroru, bo z jednej strony jego fani oczekują dobrych scen mordów, a z drugiej narzekają na powtarzalność schematów czy braku logiki, która związana jest z tym nurtem niemal od jego narodzin. Film Roberta Halla, specjalisty od charakteryzacji, nie wolny jest od wymienionych wad. Jednakże efektowne sceny mordów wynagradzają niedomagającą resztę. Zdaje się, że właśnie to przyświecało Hallowi przy tworzeniu swego drugiego (po dramacie Lightning Bug) autorskiego dzieła. Gore, gore i jeszcze raz gore, a fabuła to tak przy okazji, bo przecież czymś trzeba zapełnić resztę czasu ekranowego. Tak też film został odebrany przez krytykę i widzów, którzy chwaląc pięknie zrobione sceny mordów narzekali na miałką treść i idiotyczne zachowania bohaterów, co obrazuje już jedna z pierwszych scen. Dotknięta amnezją główna bohaterka dzwoni na policję i gdy operator prosi ją o nie zrywanie połączenia przez 30 sekund w celu zlokalizowania rozmówczyni, tę zaciekawia leżący na drugim końcu pomieszczenia worek na zwłoki na tyle, że podchodząc do niego zrywa kabel od telefonu. Można to oczywiście tłumaczyć stanem psychicznym roztrzęsionej kobiety, ale to wystarcza by u widza zapaliło się światełko alarmowe - mądry to ten film nie będzie.
Póki co swą pomoc niedoszłej ofierze psychopaty oferuje kulejący Dekker, który pozwala się jej zatrzymać u siebie w domu mimo obiekcji swej pięknej żony. Bezpieczny azyl okazuje się nim tylko na krótko, gdyż morderca wytrapia kobietę i zabija Cindy podążając krok w krok za dwójką "zbiegów". Ci szukając pomocy w sąsiedztwie trafiają do domu Stevena, który próbuje skontaktować się mailowo z władzami. Dowiadują się, że tropiący ich przestępca to niezwykle niebezpieczny zwyrodnialec, który już od dawna figuruje w aktach FBI. Gdy w końcu cała trójka dociera do najbliższego posterunku policji, czeka tam na nich kolejna niespodzianka. Znajdują stygnące zwłoki szeryfa i tylko cudem udaje im się ponownie umknąć zamaskowanemu zabójcy. Zdają sobie sprawę, że czeka ich ciężka walka o przeżycie. Tym bardziej, gdy odmawiają posłuszeństwa telefony komórkowe i kolejne auta. Skazani wyłącznie na siebie dotrą do siedziby psychopaty i koniec końców do czynnej całodobowo stacji benzynowej, gdzie rozegra się finałowe starcie z Chromowaną Czaszką.
Jak widać fabuła Laid to Rest nie grzeszy oryginalnością czy też nadmiernym skomplikowaniem irytując podejmowanymi przez bohaterów działaniami. Nasi protagoniści kluczą niezdarnie pomiędzy kilkoma lokacjami próbując ratować swe życie i nie byłoby w tym nic złego gdyby nie to, że w pewnym momencie postanawiają zatrzymać się na dłużej w miejscu, w którym to wszystko się zaczęło czyli siedzibie mordercy. Wiadomo przecież, że prędzej czy później ten zjawi się w miejscu, w którym czuł się do tej pory niezwykle komfortowo przetrzymując i bestialsko zabijając porywane przez siebie ofiary. Najwłaściwszą decyzją bohaterów byłaby ucieczka jak najdalej od terenu łowieckiego psychopaty, a tak skazani są oni na ciągłe z nim potyczki. Trzeba jednak przyznać, że dzięki temu udało się utrzymać Hallowi dość dobre tempo opowieści, gdyż przestoje w akcji nie trwają zbyt długo i co jakiś czas jesteśmy raczeni a to udanymi scenami mordu, a to trzymającymi w napięciu konfrontacjami z psycholem.
W dobie komputerowych efektów specjalnych, które szczególnie rażą mnie w horrorach, a zwłaszcza w slasherach, dzieło Roberta Halla wypada wręcz wybornie. Wszystko, co widzimy na ekranie, zostało po mistrzowsku zrobione przy pomocy ludzkich rąk, co bardzo dobrze wpływa na poczucie autentyzmu towarzyszącego występującym w filmie scenom śmierci. O ile jeszcze na samym początku nie miałem pod tym względem zbyt wygórowanych oczekiwań, to już pierwszy mord rozwiał me wątpliwości. Szokująco wiarygodnie pokazana śmierć żony Dekkera, której głowa zostaje przebita przez psychola efektownie wyglądającym ostrzem tym bardziej mnie zaskoczyła, iż ową ofiarę zagrała sama Lena Headey, którą miałem nadzieję pooglądać trochę dłużej. Zanim moja dolna szczęka wróciła na swoje miejsce moim oczom ukazał się kolejny wspaniały mord wykonany na postaci granej przez Johnathona Schaech'a. Tym razem lśniący atrybut psychopaty przebija żuchwę mężczyzny ostatecznie ucinając przednią część jego twarzy. I mimo, że zabójca nie zmienia narzędzia zbrodni aż do samego końca filmu, to dziwnym sposobem nie można tu mówić o powtarzalności. Wszak będziemy mieli okazję też zobaczyć aż trzy sceny, w których głowy ofiar ulegają na różne sposoby efektownej destrukcji.
Sam psychol prezentuje się niezwykle dostojnie. Schludny garnitur, trzymany w ręku srebrny neseser, umiejscowiona na ramieniu kamerka i w końcu skrywająca twarz chromowana maska zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Chromeskull budzi odpowiedni respekt nie tylko dzięki swym atrybutom, ale też dzięki temu, że jak przystoi na dobrego slasherowego zabójcę nie wypowiada w filmie ani jednego słowa. Inne postaci wypadają różnie. Nasza główna bohaterka zwana przez Dekkera Księżniczką, a która została zagrana przez ówczesną żonę reżysera, Bobbi Sue Luther, z jednej strony bardzo się wczuwa w chwilach maksymalnego napięcia, ale gdy przyjdzie pokazać jej inną, bardziej stonowaną stronę swej postaci, wychodzi jej to niezbyt naturalnie. Przy czym w miarę upływu czasu odnosiłem wrażenie, że i to przychodzi jej coraz łatwiej. Najlepszą postacią jest jednak towarzyszący Księżniczce Dekker. Wcielający się w niego Kevin Gage pomimo swej sporej postury i zbirowatej aparycji potrafi pokazać wrażliwą stronę swego bohatera, który w kilku momentach opłakuje swą nieżyjącą żonę. Dobrze spisał się też grający fajtłapowatego Stevena Sean Whalen, jak i cały drugi plan będący pożywką dla psychopaty.
Laid to Rest nie jest żadnym kamieniem milowych w historii slashera. Powtarza jego największe wady, ale z drugiej strony broni się zawodowo zrobionymi scenami gore i sylwetką antagonisty. Nie można też narzekać na napięcie, choć w tym wypadku na ogół osiągnięto je dzięki pochopnym decyzjom przewijających się przez ekran postaci. Czuć tu jednak klimat odosobnienia, a mroczny charakter film zawdzięcza temu, że całość rozgrywa się w ciągu nocy. Fani slasherów, zwłaszcza w tej krwawszej formie, nie powinni więc narzekać. Inni, jeśli przymkną oko na niedostatki scenariusza, też powinni się nieźle bawić.
Slasher to przedziwny podgatunek horroru, bo z jednej strony jego fani oczekują dobrych scen mordów, a z drugiej narzekają na powtarzalność schematów czy braku logiki, która związana jest z tym nurtem niemal od jego narodzin. Film Roberta Halla, specjalisty od charakteryzacji, nie wolny jest od wymienionych wad. Jednakże efektowne sceny mordów wynagradzają niedomagającą resztę. Zdaje się, że właśnie to przyświecało Hallowi przy tworzeniu swego drugiego (po dramacie Lightning Bug) autorskiego dzieła. Gore, gore i jeszcze raz gore, a fabuła to tak przy okazji, bo przecież czymś trzeba zapełnić resztę czasu ekranowego. Tak też film został odebrany przez krytykę i widzów, którzy chwaląc pięknie zrobione sceny mordów narzekali na miałką treść i idiotyczne zachowania bohaterów, co obrazuje już jedna z pierwszych scen. Dotknięta amnezją główna bohaterka dzwoni na policję i gdy operator prosi ją o nie zrywanie połączenia przez 30 sekund w celu zlokalizowania rozmówczyni, tę zaciekawia leżący na drugim końcu pomieszczenia worek na zwłoki na tyle, że podchodząc do niego zrywa kabel od telefonu. Można to oczywiście tłumaczyć stanem psychicznym roztrzęsionej kobiety, ale to wystarcza by u widza zapaliło się światełko alarmowe - mądry to ten film nie będzie.
Póki co swą pomoc niedoszłej ofierze psychopaty oferuje kulejący Dekker, który pozwala się jej zatrzymać u siebie w domu mimo obiekcji swej pięknej żony. Bezpieczny azyl okazuje się nim tylko na krótko, gdyż morderca wytrapia kobietę i zabija Cindy podążając krok w krok za dwójką "zbiegów". Ci szukając pomocy w sąsiedztwie trafiają do domu Stevena, który próbuje skontaktować się mailowo z władzami. Dowiadują się, że tropiący ich przestępca to niezwykle niebezpieczny zwyrodnialec, który już od dawna figuruje w aktach FBI. Gdy w końcu cała trójka dociera do najbliższego posterunku policji, czeka tam na nich kolejna niespodzianka. Znajdują stygnące zwłoki szeryfa i tylko cudem udaje im się ponownie umknąć zamaskowanemu zabójcy. Zdają sobie sprawę, że czeka ich ciężka walka o przeżycie. Tym bardziej, gdy odmawiają posłuszeństwa telefony komórkowe i kolejne auta. Skazani wyłącznie na siebie dotrą do siedziby psychopaty i koniec końców do czynnej całodobowo stacji benzynowej, gdzie rozegra się finałowe starcie z Chromowaną Czaszką.
Jak widać fabuła Laid to Rest nie grzeszy oryginalnością czy też nadmiernym skomplikowaniem irytując podejmowanymi przez bohaterów działaniami. Nasi protagoniści kluczą niezdarnie pomiędzy kilkoma lokacjami próbując ratować swe życie i nie byłoby w tym nic złego gdyby nie to, że w pewnym momencie postanawiają zatrzymać się na dłużej w miejscu, w którym to wszystko się zaczęło czyli siedzibie mordercy. Wiadomo przecież, że prędzej czy później ten zjawi się w miejscu, w którym czuł się do tej pory niezwykle komfortowo przetrzymując i bestialsko zabijając porywane przez siebie ofiary. Najwłaściwszą decyzją bohaterów byłaby ucieczka jak najdalej od terenu łowieckiego psychopaty, a tak skazani są oni na ciągłe z nim potyczki. Trzeba jednak przyznać, że dzięki temu udało się utrzymać Hallowi dość dobre tempo opowieści, gdyż przestoje w akcji nie trwają zbyt długo i co jakiś czas jesteśmy raczeni a to udanymi scenami mordu, a to trzymającymi w napięciu konfrontacjami z psycholem.
W dobie komputerowych efektów specjalnych, które szczególnie rażą mnie w horrorach, a zwłaszcza w slasherach, dzieło Roberta Halla wypada wręcz wybornie. Wszystko, co widzimy na ekranie, zostało po mistrzowsku zrobione przy pomocy ludzkich rąk, co bardzo dobrze wpływa na poczucie autentyzmu towarzyszącego występującym w filmie scenom śmierci. O ile jeszcze na samym początku nie miałem pod tym względem zbyt wygórowanych oczekiwań, to już pierwszy mord rozwiał me wątpliwości. Szokująco wiarygodnie pokazana śmierć żony Dekkera, której głowa zostaje przebita przez psychola efektownie wyglądającym ostrzem tym bardziej mnie zaskoczyła, iż ową ofiarę zagrała sama Lena Headey, którą miałem nadzieję pooglądać trochę dłużej. Zanim moja dolna szczęka wróciła na swoje miejsce moim oczom ukazał się kolejny wspaniały mord wykonany na postaci granej przez Johnathona Schaech'a. Tym razem lśniący atrybut psychopaty przebija żuchwę mężczyzny ostatecznie ucinając przednią część jego twarzy. I mimo, że zabójca nie zmienia narzędzia zbrodni aż do samego końca filmu, to dziwnym sposobem nie można tu mówić o powtarzalności. Wszak będziemy mieli okazję też zobaczyć aż trzy sceny, w których głowy ofiar ulegają na różne sposoby efektownej destrukcji.
Sam psychol prezentuje się niezwykle dostojnie. Schludny garnitur, trzymany w ręku srebrny neseser, umiejscowiona na ramieniu kamerka i w końcu skrywająca twarz chromowana maska zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Chromeskull budzi odpowiedni respekt nie tylko dzięki swym atrybutom, ale też dzięki temu, że jak przystoi na dobrego slasherowego zabójcę nie wypowiada w filmie ani jednego słowa. Inne postaci wypadają różnie. Nasza główna bohaterka zwana przez Dekkera Księżniczką, a która została zagrana przez ówczesną żonę reżysera, Bobbi Sue Luther, z jednej strony bardzo się wczuwa w chwilach maksymalnego napięcia, ale gdy przyjdzie pokazać jej inną, bardziej stonowaną stronę swej postaci, wychodzi jej to niezbyt naturalnie. Przy czym w miarę upływu czasu odnosiłem wrażenie, że i to przychodzi jej coraz łatwiej. Najlepszą postacią jest jednak towarzyszący Księżniczce Dekker. Wcielający się w niego Kevin Gage pomimo swej sporej postury i zbirowatej aparycji potrafi pokazać wrażliwą stronę swego bohatera, który w kilku momentach opłakuje swą nieżyjącą żonę. Dobrze spisał się też grający fajtłapowatego Stevena Sean Whalen, jak i cały drugi plan będący pożywką dla psychopaty.
Laid to Rest nie jest żadnym kamieniem milowych w historii slashera. Powtarza jego największe wady, ale z drugiej strony broni się zawodowo zrobionymi scenami gore i sylwetką antagonisty. Nie można też narzekać na napięcie, choć w tym wypadku na ogół osiągnięto je dzięki pochopnym decyzjom przewijających się przez ekran postaci. Czuć tu jednak klimat odosobnienia, a mroczny charakter film zawdzięcza temu, że całość rozgrywa się w ciągu nocy. Fani slasherów, zwłaszcza w tej krwawszej formie, nie powinni więc narzekać. Inni, jeśli przymkną oko na niedostatki scenariusza, też powinni się nieźle bawić.
6/10
Poza krwawym gore nie miał do zaoferowania kompletnie nic. Główna aktorka to straszny miscast...
OdpowiedzUsuń