reżyseria - Matt Thompson
scenariusz - Matt Thompson
obsada - Matt Thompson, Kimberly Alexander, Jesse Kristofferson, Gina Comparetto, Christopher Frontiero, Grainger Hines, Zahn McClarnon, Michael Reinero, Lucinda Chrisman, Shawn E. Dinkins
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 27 września 2013
premiera w Polsce - 8 maja 2015 (tv)
źródło - dvd (101 Films, UK)
Brett Ethos jest młodym mężczyzną przygotowującym się do przyjęcia święceń kapłańskich. Pewnego dnia, podczas oględzin strychu, jego niezdarny przyjaciel Davy rozbija ramkę obrazu, za którą znajduje pęk kluczy i mapkę wskazującą lokalizację domku, należącego do zmarłych rodziców Bretta. Davy i jego kuzyn Kevin, postanawiają skorzystać z okazji i namawiają go do spędzenia tam weekendu. Dołączają do nich dziewczyna Kevina i dawna sympatia Bretta, Katie. Podróż nie przebiega bez zakłóceń. Niemal u kresu podróży prowadzone przez Kevina auto potrąca bezdomnego psa, po czym odmawia posłuszeństwa. Cała piątka zmuszona jest kontynuować trasę pieszo. W końcu docierają na miejsce, ale wraz z nastaniem nowego dnia są świadkami dziwnych zdarzeń mających związek z prastarą klątwą rzuconą przez indiańskiego szamana na osadników odpowiedzialnych za śmierć jednego z członków jego plemienia.
Krwawe dziedzictwo to niezależny, amerykański horror, wyreżyserowany przez Matta Thompsona, który również napisał do niego scenariusz i wystąpił w głównej roli. Człowiek orkiestra, można by rzec i trzeba przyznać, że niepozbawiony talentu. I choć jego dzieła w żadnym razie nie można nazwać innowacyjnym, to w zalewie niskobudżetowej tandety wyróżnia się zdecydowanie na plus. Przyczyniła się do tego profesjonalna realizacja, swobodna żonglerka znanymi cytatami z innych przedstawicieli gatunku i przede wszystkim doskonała sceneria przywodząca na myśl Martwe zło Raimiego i Śmiertelną gorączkę Eli Rotha. Thompson nie boi się też długiego wprowadzenia do właściwych wydarzeń, które w innych przypadkach można by uznać za lenistwo twórców czy też brak ciekawszych pomysłów. Tu dostajemy portret człowieka rozdartego pomiędzy miłością do Boga, która pomogła mu przetrwać bolesny okres po śmierci obojga rodziców, a odradzającym się na nowo uczuciem do byłej dziewczyny. Wewnętrzne rozterki Bretta nie są bez znaczenia dla dalszego rozwoju fabuły i mają swe ujście w finałowych minutach filmu, podczas których dobro i zło zmierzą się w nierównej walce, a miłość do Boga i Katie zostanie wystawiona na ciężką próbę.
Krwawe dziedzictwo zaczyna się od wydarzeń mających miejsce w 1779 roku. Wtedy to pierwsi osadnicy zabijają Indianina, za co zostają ukarani rzuconą przez szamana klątwą. Wezwany zostaje bowiem demon, który opętuje duszę swej ofiary zmuszając ją do zabijania pobratymców. Jesteśmy świadkami sceny, w której opętany mężczyzna zabija swego kompana, nim inny odstrzeli mu kawałek głowy. Co zaskakujące, miast leżeć martwy ten wstaje na równe nogi. Nim zaczniemy się zastanawiać nad rodzajem rzuconej klątwy i czy cały film będzie obfitował w sztuczne CGI, przenosimy się w czasy współczesne. A tu poznajemy młodego seminarzystę i zarazem głównego bohatera opowieści, którego męczą koszmary niechybnie związane z mordem popełnionym przez jego przodka. Na co dzień pracujący na budowie, szkoli się na księdza, co nie za bardzo podoba się lekko postrzelonemu Kevinowi, któremu w głowie tylko dobra zabawa. Utrata kumpla na rzecz Kościoła jest mu więc bardzo nie na rękę. Wyjazd do chatki rodziców Bretta jest dla niego dobrą okazją, by ponownie zbliżyć do siebie kumpla i jego byłą dziewczynę, którą podstępnie zaprasza w podróż. A nóż ten zmieni plany na przyszłość?
Film jest kolejną opowieścią z cyklu "Grupa przyjaciół wyjeżdża...", co podkreślone jest typowymi dla tego schematu scenami. Piątka znajomych zatrzymuje się po drodze w małym sklepiku, gdzie ich uwadze nie uchodzi powieszone obwieszczenie o zaginionym w tych okolicach mężczyźnie. Potrącenie psa, który niespodziewanie znika nie wróży nic dobrego jak i spotkanie z tajemniczym strażnikiem leśnym wyraźnie zaintrygowanym noszonym przez Bretta medalionem. Zepsute auto i konieczność pokonania reszty drogi piechotą dopełniają obrazu tego, jak wiele reżyser i scenarzysta w jednej osobie zapożyczył od innych. Taka też jest dalsza część seansu, w którego trakcie nie sposób oprzeć się nieustającemu uczuciu deja vu. Gdy Brett i spółka znajdują zakrwawiony namiot, rozbity przez poznanych dzień wcześniej turystów, staje się jasne, że w okolicy dzieje się coś złego. Początkowo o taki stan rzeczy obwiniają wspomnianego strażnika, którego przyłapali na pakowaniu czegoś dużego na tył pick-upa. Alarm okazuje się fałszywy, a mężczyzna okazuje się wiedzieć dużo więcej o przeszłości przodków Bretta niż sam zainteresowany. Wkrótce młodzi ludzie przekonają się, że wyprawa w to miejsce była największym błędem w ich życiu, a po okolicy grasuje łakniący zemsty demon.
Niecierpliwi widzowie nie będą mieli łatwo oglądając Krwawe dziedzictwo. Na to by akcja ruszyła z kopyta trzeba poczekać około pięćdziesięciu minut, ale według mnie warto, gdyż pojawia się tu jeden z moich ulubionych motywów w kinie grozy, tzw. body jumping. Jeśli oglądaliście W sieci zła, Shockera lub chociażby Pierwszą potęgę to na pewno kojarzycie sposób w jaki zło przeskakiwało z osoby na osobę czyniąc je narzędziem zemsty. Podobnie wygląda to w filmie Thompsona. Z tą różnicą, że demon aby kogoś posiąść musi wpierw doprowadzić do jego śmierci. Opętane zwłoki łatwo rozpoznać po czarnych oczodołach, co sprawia dość upiorne wrażenie, które potęgują wydawane przez trupy orle piski. Ostatnie pół godziny filmu to nieustanna, często chaotyczna bieganina po nawiedzonym lesie, która może nie trzyma w napięciu tak jak powinna, ale upstrzona jest kilkoma fajnymi scenami. Najlepszą z nich jest ta, w której Katie znajduje schronienie w jakiejś szopie, gdzie demon znosi swe ofiary i wiesza je podczepiając liną do stropu. Dziewczyna zmuszona jest schować się między trupami, gdy opętany turysta wraca z kolejną ofiarą. Kiedy ten orientuje się, że nie jest w pomieszczeniu sam, osuwa się bezwiednie na ziemię. Gdzie się przenosi demon?
Brett w pewnym momencie mówi, że "wszystko opiera się na przypadku". Film Thompsona na pewno. Mamy w nim wiele scen, potwierdzających słowa granego przez niego bohatera. Przypadkowo rozbity obraz z zaskakującą zawartością czy przypadkowe odkrycie szkatułki z nożem i ryciną pokazującą w jaki sposób się pozbyć demona to jeszcze nic. Największą szczęściarą jest tu dziewczyna Kevina, która znajduje w środku lasu zgubioną przez siebie dwa dni wcześniej bransoletkę. Choć wiem jaką rolę spełnia te świecidełko w rzeczonej scenie, to uważam że Thompson mocno przeholował. Zdecydowanie za dużo tu zbiegów okoliczności. Przeszkadzało mi to bardziej niż zachowanie niektórych bohaterów, które wpisane jest już złotymi zgłoskami w ten gatunek filmowy. Mamy więc np. jedną z kobiet, która po krótkiej przebieżce dostaje zadyszki, a gdy staje oko w oko z zagrożeniem nie jest w stanie pokonać nawet stu metrów i w pełnym rezygnacji geście osuwa się na ziemię. Z kolei taki Davy odznacza się nie tylko wielką miłością do pornografii, ale i wielką miłością do zwierząt. Kto inny by wychodził w środku nocy z bezpiecznej kryjówki tylko po to, by przygarnąć psiaka, który ma tendencję do nagłego znikania nawet wtedy, gdy powinien być martwy? Czy Davy nie zauważył, że coś z tym psem jest nie tak?
Ogólnie wszystkie wady scenariusza jakie wymieniłem w poprzednim akapicie nie mogą zmienić mojej opinii na temat drugiego filmu w reżyserii Thompsona. Krwawe dziedzictwo są horrorem niezłym i choć brakuje mu dusznej atmosfery, dobrze wyważonego napięcia i ciekawych scen śmierci, to nie ukrywam, że bawiłem się na nim dobrze. Na moją ogólną ocenę wpływ mają porządna realizacja, ładne zdjęcia (operowanie światłem jest tu na zaskakująco dobrym poziomie), dobrze wykorzystana leśna sceneria i całkiem przekonująco zagrane jak na tego typu kino role aktorskie. Nie ukrywam jednak, że nie jest to kino dla każdego, co potwierdzać mogą niezbyt przychylne filmowi opinie widzów. Dlatego też mogę go polecić jedynie fanom kina niezależnego, którzy jeśli mają szerszą wiedzę na temat gatunku, będą mogli bawić się w wyłapywanie nawiązań do innych przedstawicieli kina grozy. Czy tylko mi opętani skojarzyli się ze słynnym ujęciem Donalda Sutherlanda z ostatniej minuty Inwazji łowców ciał Kaufmana?
Krwawe dziedzictwo to niezależny, amerykański horror, wyreżyserowany przez Matta Thompsona, który również napisał do niego scenariusz i wystąpił w głównej roli. Człowiek orkiestra, można by rzec i trzeba przyznać, że niepozbawiony talentu. I choć jego dzieła w żadnym razie nie można nazwać innowacyjnym, to w zalewie niskobudżetowej tandety wyróżnia się zdecydowanie na plus. Przyczyniła się do tego profesjonalna realizacja, swobodna żonglerka znanymi cytatami z innych przedstawicieli gatunku i przede wszystkim doskonała sceneria przywodząca na myśl Martwe zło Raimiego i Śmiertelną gorączkę Eli Rotha. Thompson nie boi się też długiego wprowadzenia do właściwych wydarzeń, które w innych przypadkach można by uznać za lenistwo twórców czy też brak ciekawszych pomysłów. Tu dostajemy portret człowieka rozdartego pomiędzy miłością do Boga, która pomogła mu przetrwać bolesny okres po śmierci obojga rodziców, a odradzającym się na nowo uczuciem do byłej dziewczyny. Wewnętrzne rozterki Bretta nie są bez znaczenia dla dalszego rozwoju fabuły i mają swe ujście w finałowych minutach filmu, podczas których dobro i zło zmierzą się w nierównej walce, a miłość do Boga i Katie zostanie wystawiona na ciężką próbę.
Krwawe dziedzictwo zaczyna się od wydarzeń mających miejsce w 1779 roku. Wtedy to pierwsi osadnicy zabijają Indianina, za co zostają ukarani rzuconą przez szamana klątwą. Wezwany zostaje bowiem demon, który opętuje duszę swej ofiary zmuszając ją do zabijania pobratymców. Jesteśmy świadkami sceny, w której opętany mężczyzna zabija swego kompana, nim inny odstrzeli mu kawałek głowy. Co zaskakujące, miast leżeć martwy ten wstaje na równe nogi. Nim zaczniemy się zastanawiać nad rodzajem rzuconej klątwy i czy cały film będzie obfitował w sztuczne CGI, przenosimy się w czasy współczesne. A tu poznajemy młodego seminarzystę i zarazem głównego bohatera opowieści, którego męczą koszmary niechybnie związane z mordem popełnionym przez jego przodka. Na co dzień pracujący na budowie, szkoli się na księdza, co nie za bardzo podoba się lekko postrzelonemu Kevinowi, któremu w głowie tylko dobra zabawa. Utrata kumpla na rzecz Kościoła jest mu więc bardzo nie na rękę. Wyjazd do chatki rodziców Bretta jest dla niego dobrą okazją, by ponownie zbliżyć do siebie kumpla i jego byłą dziewczynę, którą podstępnie zaprasza w podróż. A nóż ten zmieni plany na przyszłość?
Film jest kolejną opowieścią z cyklu "Grupa przyjaciół wyjeżdża...", co podkreślone jest typowymi dla tego schematu scenami. Piątka znajomych zatrzymuje się po drodze w małym sklepiku, gdzie ich uwadze nie uchodzi powieszone obwieszczenie o zaginionym w tych okolicach mężczyźnie. Potrącenie psa, który niespodziewanie znika nie wróży nic dobrego jak i spotkanie z tajemniczym strażnikiem leśnym wyraźnie zaintrygowanym noszonym przez Bretta medalionem. Zepsute auto i konieczność pokonania reszty drogi piechotą dopełniają obrazu tego, jak wiele reżyser i scenarzysta w jednej osobie zapożyczył od innych. Taka też jest dalsza część seansu, w którego trakcie nie sposób oprzeć się nieustającemu uczuciu deja vu. Gdy Brett i spółka znajdują zakrwawiony namiot, rozbity przez poznanych dzień wcześniej turystów, staje się jasne, że w okolicy dzieje się coś złego. Początkowo o taki stan rzeczy obwiniają wspomnianego strażnika, którego przyłapali na pakowaniu czegoś dużego na tył pick-upa. Alarm okazuje się fałszywy, a mężczyzna okazuje się wiedzieć dużo więcej o przeszłości przodków Bretta niż sam zainteresowany. Wkrótce młodzi ludzie przekonają się, że wyprawa w to miejsce była największym błędem w ich życiu, a po okolicy grasuje łakniący zemsty demon.
Niecierpliwi widzowie nie będą mieli łatwo oglądając Krwawe dziedzictwo. Na to by akcja ruszyła z kopyta trzeba poczekać około pięćdziesięciu minut, ale według mnie warto, gdyż pojawia się tu jeden z moich ulubionych motywów w kinie grozy, tzw. body jumping. Jeśli oglądaliście W sieci zła, Shockera lub chociażby Pierwszą potęgę to na pewno kojarzycie sposób w jaki zło przeskakiwało z osoby na osobę czyniąc je narzędziem zemsty. Podobnie wygląda to w filmie Thompsona. Z tą różnicą, że demon aby kogoś posiąść musi wpierw doprowadzić do jego śmierci. Opętane zwłoki łatwo rozpoznać po czarnych oczodołach, co sprawia dość upiorne wrażenie, które potęgują wydawane przez trupy orle piski. Ostatnie pół godziny filmu to nieustanna, często chaotyczna bieganina po nawiedzonym lesie, która może nie trzyma w napięciu tak jak powinna, ale upstrzona jest kilkoma fajnymi scenami. Najlepszą z nich jest ta, w której Katie znajduje schronienie w jakiejś szopie, gdzie demon znosi swe ofiary i wiesza je podczepiając liną do stropu. Dziewczyna zmuszona jest schować się między trupami, gdy opętany turysta wraca z kolejną ofiarą. Kiedy ten orientuje się, że nie jest w pomieszczeniu sam, osuwa się bezwiednie na ziemię. Gdzie się przenosi demon?
Brett w pewnym momencie mówi, że "wszystko opiera się na przypadku". Film Thompsona na pewno. Mamy w nim wiele scen, potwierdzających słowa granego przez niego bohatera. Przypadkowo rozbity obraz z zaskakującą zawartością czy przypadkowe odkrycie szkatułki z nożem i ryciną pokazującą w jaki sposób się pozbyć demona to jeszcze nic. Największą szczęściarą jest tu dziewczyna Kevina, która znajduje w środku lasu zgubioną przez siebie dwa dni wcześniej bransoletkę. Choć wiem jaką rolę spełnia te świecidełko w rzeczonej scenie, to uważam że Thompson mocno przeholował. Zdecydowanie za dużo tu zbiegów okoliczności. Przeszkadzało mi to bardziej niż zachowanie niektórych bohaterów, które wpisane jest już złotymi zgłoskami w ten gatunek filmowy. Mamy więc np. jedną z kobiet, która po krótkiej przebieżce dostaje zadyszki, a gdy staje oko w oko z zagrożeniem nie jest w stanie pokonać nawet stu metrów i w pełnym rezygnacji geście osuwa się na ziemię. Z kolei taki Davy odznacza się nie tylko wielką miłością do pornografii, ale i wielką miłością do zwierząt. Kto inny by wychodził w środku nocy z bezpiecznej kryjówki tylko po to, by przygarnąć psiaka, który ma tendencję do nagłego znikania nawet wtedy, gdy powinien być martwy? Czy Davy nie zauważył, że coś z tym psem jest nie tak?
Ogólnie wszystkie wady scenariusza jakie wymieniłem w poprzednim akapicie nie mogą zmienić mojej opinii na temat drugiego filmu w reżyserii Thompsona. Krwawe dziedzictwo są horrorem niezłym i choć brakuje mu dusznej atmosfery, dobrze wyważonego napięcia i ciekawych scen śmierci, to nie ukrywam, że bawiłem się na nim dobrze. Na moją ogólną ocenę wpływ mają porządna realizacja, ładne zdjęcia (operowanie światłem jest tu na zaskakująco dobrym poziomie), dobrze wykorzystana leśna sceneria i całkiem przekonująco zagrane jak na tego typu kino role aktorskie. Nie ukrywam jednak, że nie jest to kino dla każdego, co potwierdzać mogą niezbyt przychylne filmowi opinie widzów. Dlatego też mogę go polecić jedynie fanom kina niezależnego, którzy jeśli mają szerszą wiedzę na temat gatunku, będą mogli bawić się w wyłapywanie nawiązań do innych przedstawicieli kina grozy. Czy tylko mi opętani skojarzyli się ze słynnym ujęciem Donalda Sutherlanda z ostatniej minuty Inwazji łowców ciał Kaufmana?
6/10
Jestem niecierpliwa, ale nie w przypadku takich filmów. W większości rąbanek najbardziej podoba mi się wprowadzenie w psychologię postaci (uproszczoną, ale mnie tam zadowalającą) i akcentowanie wyalienowania bohaterów. W "Krwawym dziedzictwie" właśnie ta pierwsza połowa może mnie nie urzekła, ale w miarę zaspokoiła moje oczekiwania,. Druga, jak sam zauważyłeś, za bardzo chaotyczna i mało krwawa. Dlatego też w ogólnym rozrachunku dałabym 5/10 - bo właściwie tylko z pierwszej połowy byłam zadowolona.
OdpowiedzUsuńDzięki za reckę, o którą notabene się dopraszałam;)
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.
OdpowiedzUsuń