reżyseria - Steven R. Monroe
scenariusz - Ryan W. Smith, Sheldon Wilson
obsada - Kaitlyn Leeb, Cassi Thomson, Graham Wardle, Dejan Loyola, Jeffrey Ballard, Hiro Kanagawa, Jesse Wheeler, Tom Stevens, Kevan Ohtsji, Hyuma Frankowski, Maiko Miyauchi, Luna Kurokawa, Isabelle Beech
kraj produkcji - Kanada
światowa premiera - 19 października 2013
premiera w Polsce - 30 października 2015 (tv)
Stacja SyFy, kojarzona głównie z wątpliwej jakości produkcjami z pogranicza horroru i science-fiction, co jakiś czas potrafi mile zaskoczyć. W Lesie samobójców nie ma bowiem żadnych krwiożerczych kreatur czy otumanionych żądzą mordu zwierzaków ożywionych dzięki tandetnemu CGI, a film poziomem realizacji znacznie przewyższa to, co kanał ma do zaproponowania swym widzom na co dzień. Zasługa to zapewne reżysera firmującego to przedsięwzięcie. Steven R. Monroe znany jest przede wszystkim jako twórca dwóch części Bez litości, które usatysfakcjonowały wielu miłośników mocnych horrorów będąc do tej pory jego największym reżyserskim osiągnięciem. I choć Las samobójców wyraźnie odstaje od nich poziomem, to jednocześnie jest dużo lepszy niż zrealizowane przez Monroe'a dla SyFy takie cudeńka jak Ogr: osada potworów, Przebudzenie bestii czy Larwy śmierci.
Ostatniego dnia października grupa studentów z japońskiego uniwersytetu wyrusza do owianego złą sławą "lasu samobójców" u podnóża góry Fudżi. Ich celem jest nakręcenie dokumentu o Maiko trapionej przez myśl, że jej matka odebrała tu sobie życie. Dziewczyna chce odprawić tajemniczy rytuał, by uwolnić w ten sposób duszę zmarłej. Wkrótce po wkroczeniu na teren lasu Maiko, jej przyjaciółka i zarazem pomysłodawczyni filmowego projektu - Amber, dźwiękowiec Terry i operator kamery Kyle natykają się na samotnego turystę Jina, który ostrzega ich przed konsekwencjami jakie może przynieść zakłócenie spokoju zamieszkujących to miejsce dusz. Niepomni jego ostrzeżeń studenci zapuszczają się coraz głębiej w las poszukując miejsca, w którym matka Maiko mogła targnąć się na swe życie. W trakcie wędrówki padają ofiarą żartu swych szkolnych kolegów, co bardzo rozzłaszcza spokojnego dotąd Jina. Zganieni dowcipnisie w drodze powrotnej do auta trafiają do miejsca, w którym zostały rzeczy po jednym z samobójców. Popełniona przez nich kradzież Rolexa rozpoczyna serię przerażających zdarzeń potwierdzających to, że las zamieszkuje tajemnicza siła, która każe każdego, kto nie ma szacunku dla zmarłych.
Tytułowy "bohater" filmu Monroe'a istnieje naprawdę. Położony u stóp góry Fudżi las Aokigahara już od lat 60-tych ubiegłego wieku przyciąga do siebie wyjątkowo dużą liczbę samobójców. Statystyki podają, że jest to drugie, po moście Golden Gate, najpopularniejsze miejsce pod względem liczby popełnionych samobójstw. Las od 1971 jest przeczesywany przez patrole, które z roku na rok znajdują coraz więcej ciał, najczęściej powieszonych na drzewach. Niektóre dane podają, że w lesie Aokigahara zostaje popełnianych 200 samobójstw rocznie. Jak to się ma do rzeczywistości, tak naprawdę nie wiadomo. Pewnym jest za to, że miejsce to musiało prędzej czy później zainteresować filmowców. Pierwszym był powstały w 2011 roku niezależny horror Forest of the Living Dead, który jednak nie spodobał się krytykom ani widzom. Las samobójców to drugie podejście do tego tematu i choć również zbiera słabe recenzje, to i zdarzają się pozytywne opinie twierdzące, że dzieło Monroe'a jest całkiem ciekawą propozycją dla niewymagających miłośników ghost stories w klimatach j-horroru.
Po części jestem w stanie się z tym zgodzić, gdyż przez większą część seansu Las samobójców naprawdę intryguje i nie pozwala się oderwać od ekranu. Zasługa to przede wszystkim powalającej scenerii, która nawet za dnia sprawia mocno przygnębiające wrażenie. W połączeniu z dość ciekawą otoczką fabularną twórcom udało się wytworzyć interesujący klimat, który towarzyszy nam do końca seansu. Dobrym jest to, że do końca nie wiadomo w jakim kierunku potoczy się historia i jaki los spotka naszych bohaterów. Wiadomym jest, że las w jakiś sposób chce ich ukarać za bezczeszczenie miejsca, w którym martwi powinni spoczywać w spokoju. By dać intruzom nauczkę wciąga ich do równoległej rzeczywistości, gdzie czeka na nich sroga kara. I tu do głosu doszły makabryczne zapędy Monroe'a, gdyż w przypadku dwóch scen śmierci postawił na całkiem atrakcyjnie prezentujące się gore. Jedna z postaci nieszczęśliwie upada nabijając się na wystający z ziemi korzeń, innej zostają oderwane kończyny przez żyjące własnym życiem czarne włosy. Wiem, dziwnie to brzmi i tak w zasadzie to cały film jest trochę dziwaczny. Im dalej w las, tym więcej tu pomysłów, wśród których znalazło się nawet miejsce na powstałe z martwych i przybierające fizyczną postać duchy samobójców. Lubię takie nieoczywiste mariaże różnych motywów i w zasadzie Las samobójców usatysfakcjonował mnie pod tym względem równie dobrze jak np. Mroczny dom Victora Salvy.
Niestety nie wszystko wyszło tak fajnie. Towarzyszące nam w trakcie seansu retrospekcje z dzieciństwa Maiko prowadzą do dość oczywistej konkluzji, która nie zaskakuje tak jak by tego chyba chcieli twórcy filmu. Nie mogę też nie wspomnieć o kiepsko poprowadzonym finale. Materializuje się w nim całkiem nowe zagrożenie, które uśmierca w ciągu kilku minut resztkę bohaterów. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że w jednej ze scen pojawia się rój insektów stworzony za pomocą słabego CGI, które nijak ma się do praktycznych efektów towarzyszących wcześniejszym i lepszym scenom śmierci. Za dużo dobrego nie można powiedzieć też o postaciach, które są wyjątkowo mało charakterystyczne i jedyne co je wyróżnia to funkcje jakie pełnią przy kręceniu dokumentu. Wyśmiany w Domu w głębi lasu podział ról ze względu na osobowość nie ma tu miejsca. Aktorsko Las samobójców raczej nie zawodzi, bo to taka solidna przeciętna, dobrze przystająca do poziomu filmu. Zarzucić mogę jedynie nieziemsko urodziwej Kaitlyn Leeb, że ma jeszcze sporo do zrobienia jeśli chodzi o warsztat aktorski. Maiko została zagrana przez nią dość jednowymiarowo, przez co trudno wyczuć, czy jej bohaterką rzeczywiście targają jakiekolwiek emocje. A skoro już o emocjach mowa, to summa summarum brakuje tych trochę w Lesie samobójców. Klimat klimatem, ale grozy nie ma tu za grosz, choć Monroe próbuje przestraszyć nas śmiechu wartymi jump scenami. Napięcia też tu niewiele i chyba najlepiej pod tym względem wyszła jedna z początkowych scen, w której ożywa wisielec i zaczyna ganiać po lesie naszą hałastrę.
Jak widać Las samobójców jest filmem bardzo nierównym, ale summa summarum ogląda się go bez większego znużenia, a to już wiele w przypadku produkcji powstałej dla stacji SyFy. Szkoda jednak, że nie dopracowano tu paru elementów (zwłaszcza finału), które pozwoliłyby nazwać ten horror przynajmniej dobrym. A tak jest troszkę powyżej przeciętnej, co jednak nie powinno Was zniechęcać do seansu, bo jeśli jesteście tolerancyjnymi widzami, to może również znajdziecie tu coś dla siebie. Grozy tu jednak nie szukajcie, bo choć Monroe próbował naśladować azjatyckie horrory, to od tamtejszych mistrzów straszenia mógłby się jeszcze sporo nauczyć.
5,5/10
Nie lubię jak ktoś próbuje kopiować specyficzną atmosferę azjatyckich filmów grozy i przenosić je gdzie indziej. Niech azjatyckie pozostanie azjatyckie, a amerykańskie amerykańskie. Takie jest moje zdanie :)
OdpowiedzUsuńA blog jest super. Często go odwiedzam. Jest tutaj bardzo duża baza horrorów, których jestem miłośniczką.
Zapraszam do mnie, też piszę recenzje, robię rankingi i piszę o zapowiedziach. Mam nadzieję, że mnie odwiedzisz i podzielisz się swoją opinią :) Blog jest świeży, ale staram się go szybko rozwijać.
http://na-pierwszym-planie.blogspot.com/