reżyseria - Mark Atkins
scenariusz - Marc Gottlieb, Mark Atkins
obsada - Brandon Auret, Stephanie Beran, Lindsay Sullivan, Daniel Barnett, Christia Visser, John B Swart, Alex Anlos, Angie Teodora Dick
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 27 lipca 2016
premiera w Polsce - 29 lipca 2016 (tv)
źródło - tv (Sci-Fi Universal)
Filmy o rekinach przeżywają od kilku lat renesans popularności. Wszystko to za sprawą studia Asylum, o którym zrobiło się głośno nie tylko dzięki bezczelnym zrzynkom z kinowych blockbusterów, ale i takim dziwactwom jak Megaszczęki kontra megamacki, Dwugłowy rekin atakuje czy w końcu hitowe Rekinado. W ślad za Asylum poszły i inne wytwórnie próbując udowodnić światu, że rekiny nie tylko potrafią wyskakiwać na kilkanaście metrów z wody łapiąc w szczęki śmigłowce i inne obiekty latające, ale też bardzo dobrze czują się na lądzie atakując zaskoczonych plażowiczów (Rekiny z plaży), gości śnieżnych kurortów (Snow Sharks), czy kryjące się na bagnach Luizjany przestępczynie (Super rekiny kontra więźniarki). Większość z tych filmów trafia do ramówki stacji SyFy mniej więcej w okresie, gdy wszyscy miłośnicy kina klasy Z czekają z niecierpliwością na kolejną część Rekinada. Asylum nie próżnuje i w tym roku oprócz nowej odsłony swej słynnej serii proponuje też dwie inne produkcje o rekinach. Jedną z nich jest film o wielce obiecującym tytule Planeta rekinów i niestety w tym przypadku na obietnicach się kończy.
Niedaleka przyszłość. Globalne ocieplenie powoduje, że woda z topniejących lodowców pokrywa 98% powierzchni Ziemi. Niedobitki ludzkości zamieszkują na pływających miastach-platformach atakowanych przez hordy wygłodniałych rekinów, którym przewodzi zmutowany samiec alfa. Grupka naukowców opracowuje plan mający na celu obniżenie poziomu wody, a tym samym położenie kresu dominacji drapieżników. Ma im w tym pomóc skonstruowana przez nich rakieta, która wysłana w kosmos miałaby spowodować, że Ziemia po jakimś czasie znowu pokryje się zielonymi lądami. Problem w tym, że czasu na wykonanie operacji jest coraz mniej, a naukowcom wciąż brakuje kilku części, bez których ta nie ma prawa się udać. Jedyna szansa w położonym nieopodal Sanctuary, będącym składnicą przeróżnych, z pozoru bezużytecznych śmieci. Gdy jego przywódczyni zgadza się udostępnić naukowcom potrzebne im fanty w zamian za ewakuację mieszkańców Sanctuary w bezpieczniejsze miejsce, niespodziewanie zjawiają się rekiny i zamieniają miasto w stertę płonących zgliszczy. Naukowcom na szczęście udaje się uciec z potrzebnymi im częściami, ale pojawia się kolejny problem z brakiem zasilania na platformie badawczej, bez którego nie będzie możliwy start rakiety, a sen o zielonych lądach nigdy się nie ziści.
Pierwsze minuty Planety rekinów dają jasno do zrozumienia jaki film był inspiracją dla panów Atkinsa i Gottlieba w trakcie pisania scenariusza. Można nawet rzec, że gdyby Asylum tworzyło mockbustery w latach 90-ych, to Wodny świat doczekałby się właśnie takiego naśladowcy. Jest zalana wodą planeta, miasta-platformy i przeogromna chęć postawienia nogi na suchym skrawku ziemi. Różnica jedna - zamiast obracających wszystko w ruinę Smokerów mamy tu rekiny, które nie mają już co jeść i zamiast poddawać się zbawiennym aktom kanibalizmu zaczynają atakować kolejne skupiska ludzi. Koncept fajny, ale wykonanie... Cóż, Planeta rekinów bardzo przypomina wczesne produkcje studia, w których ze względu na brak funduszy sceny akcji sprowadzały się do kilkusekundowych ujęć przerywanych ciągnącymi się wieczność dialogami prowadzonymi przez naukowców, żandarmerię i innych ważnych ludzi głowiących się nad tym jak ocalić ludzkość. Tak jest i tym razem. Jako, że trzon bohaterów stanowią mózgowcy, to nie mogło zabraknąć długich wywodów, z których niejeden widz nie będzie w stanie czegokolwiek zrozumieć. Oczywiście pomysły naszych badaczy są iście kuriozalne, to też w zasadzie nie ma się czym przejmować brakami w edukacji, bo to co widzimy i słyszymy w trakcie seansu nie ma prawie żadnego pokrycia z rzeczywistością. Do tego jednak w produkcjach Asylum zdążyliśmy się już przyzwyczaić...
Inaczej jest z efektami specjalnymi. O ile ostatnie filmy studia prezentowały się pod tym względem coraz lepiej, to w przypadku Planety rekinów można mówić o znaczącym kroku wstecz. Modelom drapieżników zdecydowanie brak szczegółowości jaką można było zauważyć m.in. w Ataku trzygłowego rekina i trzeciej części Rekinada i żadnym pocieszeniem nie może być to, że prezentują się one lepiej niż powiedzmy w pierwszych filmach o megarekinie. Narzekać można również na nieliczne sceny akcji, na które jeśli już się doczekamy, męczą niezgrabnym i szybkim montażem, który miał zapewne odwrócić uwagę widza od kiepskiego CGI. Co za tym idzie atakom rekinów nie da rady dokładnie się przyjrzeć, z czym wiąże się znikoma ilość krwawych scen, z których najefektowniej wypada ujęcie z pożartą przez rekina głową. Tym co jeszcze może zwrócić uwagę miłośników Asylum jest to, że scenarzystom pracującym dla studia kończą się powoli pomysły. Zaczynają oni kopiować sceny, które kiedyś mogły zaskakiwać, ale teraz są czymś codziennym w rekinim gatunku. Gdy np. pilot śmigłowca musi wykonać bardzo ważne zadanie lecąc nad bezkresną tonią, nietrudno jest przewidzieć, że za chwilę jego maszyna zostanie strącona przez skocznego rekina. Swoją drogą drapieżniki te skoki wzwyż opanowały do istnej perfekcji, bo nie ma chyba sceny, w której by nie wyskakiwały z wody łapiąc w szczęki co popadnie.
Naprawdę trudno jest powiedzieć cokolwiek dobrego o Planecie rekinów, co może zaboleć widzów kibicującym kolejnym produkcjom Asylum. Jest to jeden z ich najgorszych tytułów, a szkoda, bo ta cała postapokaliptyczna otoczka zasługiwała na dużo lepsze wykonanie. Boli najbardziej fakt, że jak na film o rekinach bardzo ich tu mało. Atak na Junk City, potem na Sanctuary i jako tako dający radę finał, to tak naprawdę trzy większe sceny z udziałem drapieżników. Reszta to nudna gadka-szmatka, której efekt jest taki, że filmowy antagonista w postaci samca alfa miast zgubić resztkę ludzkiej populacji, może ją ocalić. Iście przewrotne zagranie, akurat w asylumowskim stylu, ale to za mało, by zadowolić miłośników kina klasy Z. Mniej gadających głów, a więcej akcji (jak głupia by nie była) i mogło być dużo lepiej. Ja na Planecie rekinów wynudziłem się przeokrutnie i mam nadzieję, że takie wpadki studiu Asylum będą zdarzały się jak najrzadziej. Czego im i ich wiernym fanom bardzo życzę.
Niedaleka przyszłość. Globalne ocieplenie powoduje, że woda z topniejących lodowców pokrywa 98% powierzchni Ziemi. Niedobitki ludzkości zamieszkują na pływających miastach-platformach atakowanych przez hordy wygłodniałych rekinów, którym przewodzi zmutowany samiec alfa. Grupka naukowców opracowuje plan mający na celu obniżenie poziomu wody, a tym samym położenie kresu dominacji drapieżników. Ma im w tym pomóc skonstruowana przez nich rakieta, która wysłana w kosmos miałaby spowodować, że Ziemia po jakimś czasie znowu pokryje się zielonymi lądami. Problem w tym, że czasu na wykonanie operacji jest coraz mniej, a naukowcom wciąż brakuje kilku części, bez których ta nie ma prawa się udać. Jedyna szansa w położonym nieopodal Sanctuary, będącym składnicą przeróżnych, z pozoru bezużytecznych śmieci. Gdy jego przywódczyni zgadza się udostępnić naukowcom potrzebne im fanty w zamian za ewakuację mieszkańców Sanctuary w bezpieczniejsze miejsce, niespodziewanie zjawiają się rekiny i zamieniają miasto w stertę płonących zgliszczy. Naukowcom na szczęście udaje się uciec z potrzebnymi im częściami, ale pojawia się kolejny problem z brakiem zasilania na platformie badawczej, bez którego nie będzie możliwy start rakiety, a sen o zielonych lądach nigdy się nie ziści.
Pierwsze minuty Planety rekinów dają jasno do zrozumienia jaki film był inspiracją dla panów Atkinsa i Gottlieba w trakcie pisania scenariusza. Można nawet rzec, że gdyby Asylum tworzyło mockbustery w latach 90-ych, to Wodny świat doczekałby się właśnie takiego naśladowcy. Jest zalana wodą planeta, miasta-platformy i przeogromna chęć postawienia nogi na suchym skrawku ziemi. Różnica jedna - zamiast obracających wszystko w ruinę Smokerów mamy tu rekiny, które nie mają już co jeść i zamiast poddawać się zbawiennym aktom kanibalizmu zaczynają atakować kolejne skupiska ludzi. Koncept fajny, ale wykonanie... Cóż, Planeta rekinów bardzo przypomina wczesne produkcje studia, w których ze względu na brak funduszy sceny akcji sprowadzały się do kilkusekundowych ujęć przerywanych ciągnącymi się wieczność dialogami prowadzonymi przez naukowców, żandarmerię i innych ważnych ludzi głowiących się nad tym jak ocalić ludzkość. Tak jest i tym razem. Jako, że trzon bohaterów stanowią mózgowcy, to nie mogło zabraknąć długich wywodów, z których niejeden widz nie będzie w stanie czegokolwiek zrozumieć. Oczywiście pomysły naszych badaczy są iście kuriozalne, to też w zasadzie nie ma się czym przejmować brakami w edukacji, bo to co widzimy i słyszymy w trakcie seansu nie ma prawie żadnego pokrycia z rzeczywistością. Do tego jednak w produkcjach Asylum zdążyliśmy się już przyzwyczaić...
Inaczej jest z efektami specjalnymi. O ile ostatnie filmy studia prezentowały się pod tym względem coraz lepiej, to w przypadku Planety rekinów można mówić o znaczącym kroku wstecz. Modelom drapieżników zdecydowanie brak szczegółowości jaką można było zauważyć m.in. w Ataku trzygłowego rekina i trzeciej części Rekinada i żadnym pocieszeniem nie może być to, że prezentują się one lepiej niż powiedzmy w pierwszych filmach o megarekinie. Narzekać można również na nieliczne sceny akcji, na które jeśli już się doczekamy, męczą niezgrabnym i szybkim montażem, który miał zapewne odwrócić uwagę widza od kiepskiego CGI. Co za tym idzie atakom rekinów nie da rady dokładnie się przyjrzeć, z czym wiąże się znikoma ilość krwawych scen, z których najefektowniej wypada ujęcie z pożartą przez rekina głową. Tym co jeszcze może zwrócić uwagę miłośników Asylum jest to, że scenarzystom pracującym dla studia kończą się powoli pomysły. Zaczynają oni kopiować sceny, które kiedyś mogły zaskakiwać, ale teraz są czymś codziennym w rekinim gatunku. Gdy np. pilot śmigłowca musi wykonać bardzo ważne zadanie lecąc nad bezkresną tonią, nietrudno jest przewidzieć, że za chwilę jego maszyna zostanie strącona przez skocznego rekina. Swoją drogą drapieżniki te skoki wzwyż opanowały do istnej perfekcji, bo nie ma chyba sceny, w której by nie wyskakiwały z wody łapiąc w szczęki co popadnie.
Naprawdę trudno jest powiedzieć cokolwiek dobrego o Planecie rekinów, co może zaboleć widzów kibicującym kolejnym produkcjom Asylum. Jest to jeden z ich najgorszych tytułów, a szkoda, bo ta cała postapokaliptyczna otoczka zasługiwała na dużo lepsze wykonanie. Boli najbardziej fakt, że jak na film o rekinach bardzo ich tu mało. Atak na Junk City, potem na Sanctuary i jako tako dający radę finał, to tak naprawdę trzy większe sceny z udziałem drapieżników. Reszta to nudna gadka-szmatka, której efekt jest taki, że filmowy antagonista w postaci samca alfa miast zgubić resztkę ludzkiej populacji, może ją ocalić. Iście przewrotne zagranie, akurat w asylumowskim stylu, ale to za mało, by zadowolić miłośników kina klasy Z. Mniej gadających głów, a więcej akcji (jak głupia by nie była) i mogło być dużo lepiej. Ja na Planecie rekinów wynudziłem się przeokrutnie i mam nadzieję, że takie wpadki studiu Asylum będą zdarzały się jak najrzadziej. Czego im i ich wiernym fanom bardzo życzę.
2,5/10
Jako wierna fanka Asylum i kina klasy Z muszę to zobaczyć.
OdpowiedzUsuń"Szczęki" to chyba jedyny film o rekinach, który do mnie przemawiał. Jako dziecko byłam przerażona :P
OdpowiedzUsuń